Artykuł

Leszek Sosnowski

Fryderyk Engels - bezdzietny ojciec genderystów


    Nie bójcie się chaosu - im większy, tym lepiej.
    Mao Tse-tung w czasie rewolucji kulturalnej

Jednak ideologia


Ludzie mego pokolenia, chcąc studiować, nie mogli uciec przed marksizmem-leninizmem; był obecny na wszystkich kierunkach, nie tylko humanistycznych. Pogardzany przez olbrzymią większość studentów, uchodził za przedmiot nie mniej bezsensowny od ekonomii politycznej socjalizmu, która zresztą też była obowiązkowa i wszechobecna. Nazywaliśmy to wprost indoktrynacją. Dostrzegam jednak po latach, że niesłusznie uchylaliśmy się przed poznawaniem myśli Marksa czy Engelsa. Niebezpieczeństwa trzeba poznawać dokładnie, jeśli chce się im skutecznie przeciwstawiać. Przygotowując tę książkę i wgryzając się w tematykę gender (...) zaczęły powracać w pamięci wciskane nam na siłę przed laty do głów frazy z dzieł twórców komunizmu teoretycznego (mieli to szczęście, że praktycznego nie dożyli). Zaczęły powracać, ponieważ na każdym kroku nasuwały się analogie między nimi a współczesnymi głosicielami spod znaku gender.

Sięgnąłem ponownie po obszerny traktat Fryderyka Engelsa "O pochodzeniu rodziny, własności prywatnej i państwa". To jedna z późniejszych prac "komunisty we fraku", wydana w 1884 r., już po śmierci jego nieodłącznego przyjaciela Karola Marksa. Przeczytałem uważnie część poświęconą rodzinie. Stało się jasne, że mam do czynienia nie tylko ze współtwórcą komunizmu, ale także z ojcem kolejnej narzucanej milionom ludzi ideologii, nazwanej tym razem mniej zrozumiale (przynajmniej na razie): gender.

Ideologia? Ależ nie! Genderowcy - przyjmijmy może taką nazwę w naszych rozważaniach - bronią się przed takim kwalifikowaniem ich poglądów. Zastanówmy się chwilkę, czego tak się boją? Pojęcie ideologii już dawno odeszło od swego początkowego znaczenia, i to za sprawą Marksa i Engelsa, a konkretnie ich powstałej w latach 1845-1848 pracy "Ideologia niemiecka". Termin ów wprowadził pół wieku przed nimi francuski myśliciel i polityk Destutt de Tracy dla określenia nauki o ideach, zgodnie z etymologią wyrazu. Według tezy Marksa i Engelsa wszelka myśl filozoficzna, wszelka idea wyraża interes którejś klasy społecznej, najczęściej tej dominującej w społeczeństwie i państwie. Skoro zaś chodzi o czyjś interes, to znaczy, że nie o właściwe nauce poszukiwanie prawdy. Od tamtego czasu ideologię rozumie się jako zbiór poglądów z różnych dziedzin, zbiór, który siłą rzeczy musi być subiektywny, ponieważ nie służy celom badawczym, poznawczym, lecz najczęściej politycznym.

Dla ideologii najważniejsza jest skuteczność (np. społeczna, ekonomiczna, parlamentarna), dla nauki - tylko prawda. Ideologia wykorzystuje wiedzę, ale czyni to całkowicie instrumentalnie. Nic więc dziwnego, że genderowcy stale podkreślają - wbrew temu, co każdy może zaobserwować - że w przypadku ich działalności mamy do czynienia wyłącznie z nauką. Chcą zamaskować przed nami swe prawdziwe cele, kryjąc się za pojęciem nauki. Jaka jest to "nauka" i na czym oparta, wyjaśnia m.in. niniejsza książka.

Nieograniczone stosunki płciowe


Engels odwołuje się w swej pracy do badań kilku mu współczesnych antropologów, głównie zaś do Lewisa Morgana (1818-1881), amerykańskiego ewolucjonisty, który badał życie Indian, głównie Irokezów, a którego dzieła zostały później wielokroć poddane ostrej krytyce (m.in. przez Bronisława Malinowskiego). To jest ważna uwaga, bowiem świadczy, że Engels już na samym początku opierał się na wynikach prac naukowych, które nie wytrzymały próby czasu.

Celem, do którego ostatecznie dąży Engels, jest zdeprecjonowanie funkcjonującego od wieków związku monogamicznego, wykazanie jego anachroniczności, a zarazem nieskuteczności tradycyjnej rodziny jako podstawowej komórki społecznej. W swym bezkrytycznym dążeniu do nowoczesności gotów jest nawet uznać wyższość nad monogamią form najbardziej pierwotnych, prymitywnych.

"Badanie dziejów pierwotnych" - pisze Engels - "ujawnia stosunki, kiedy mężczyźni żyją w wielożeństwie, a ich żony jednocześnie w wielomęstwie - ich dzieci zaś są zatem uważane za wspólne im wszystkim; stosunki, które z kolei przechodzą znów szereg zmian, póki ostatecznie nie przekształcą się w małżeństwo pojedynczej pary. (...) Odtwarzając w ten sposób historię rodziny w odwrotnej kolejności dochodzi Morgan, zgodnie z większością swych kolegów, do wniosku, że istniał stan pierwotny, w którym wewnątrz plemienia panowały niczym nie ograniczone stosunki płciowe, tak, że każda kobieta należała do każdego mężczyzny, podobnie jak każdy mężczyzna - do każdej kobiety".

O to chodzi: nieskrępowana wolność, prawdziwa komuna. Kiedyś już istniała - dzieci były własnością całej grupy, a nie rodziców, stosunki płciowe nieograniczone... Engels w swych "naukowych" wywodach chętnie posuwa się także do nieprzystającej powadze naukowca "argumentacji", a mianowicie do szyderstwa: "A jeśli ścisła monogamia ma być szczytem wszelkiej cnoty, to palma pierwszeństwa należy się tasiemcowi, który w każdym ze swych 50-200 proglotyd lub pierścieni posiada całkowity żeński i męski narząd płciowy i który całe swe życie spędza na parzeniu się z samym sobą w każdym z tych pierścieni. Jeśli ograniczymy się jednak do ssaków, to znajdziemy tam wszelkie formy życia płciowego, bezład płciowy, formy analogiczne do małżeństwa grupowego, wielożeństwo, małżeństwo pojedynczej pary; brak tylko wielomęstwa - na to tylko ludzie mogli się zdobyć".

(...) "Stado i rodzina u wyższych zwierząt nie uzupełniają się wzajem" - porównuje dalej Engels - "lecz przeciwstawiają się sobie". Podpiera się tu cytatem francuskiego intelektualisty Alfreda Espinasa (1844-1922), korzystając z jego wczesnych prac. Zacytujmy go i my, bowiem jest to jeden z kluczy do rozszyfrowania gender: "Tam, gdzie istnieje zwarta rodzina, tylko w wyjątkowych wypadkach tworzą się stada. Natomiast tam, gdzie panują wolne stosunki płciowe lub też poligamia, tam stado powstaje prawie samorzutnie... By mogło powstać stado, węzły rodzinne muszą się rozluźnić i jednostka musi znowu odzyskać swobodę. Dlatego u ptaków tak rzadko spotykamy zorganizowane stada... U zwierząt ssących natomiast spotykamy zorganizowane do pewnego stopnia społeczeństwa, bo tam właśnie jednostka nie jest pochłonięta przez rodzinę... A więc poczucie wspólnoty stada w trakcie jego powstawania nie może mieć większego wroga niż poczucie wspólnoty rodziny".

Jasno wyrażone: rodzina jest wrogiem wspólnoty, hamulcem społecznym. Takimi teoriami podpierał się Engels. (...) Engels idzie w zaparte w tym rozumowaniu: "Okazuje się, że społeczeństwa zwierzęce mają istotnie pewne znaczenie dla wyprowadzenia z nich wniosków o społeczeństwach ludzkich" - stwierdza. Dodaje zaraz, że chodzi tylko o znaczenie negatywne. Nie negatywne jednak dla samego wywodu myślowego, lecz dla - związków monogamicznych. Pisze: "Wyższy kręgowiec zna - o ile nam wiadomo - tylko dwie formy rodziny: wielożeństwo lub łączenie się w parę; w obydwu wypadkach dopuszczalny jest tylko jeden dorosły samiec, tylko jeden małżonek. Zazdrość samca, jednocześnie wiążąca i ograniczająca rodzinę, przeciwstawia rodzinę zwierzęcą stadu. Na skutek zazdrości samców wyższa forma społeczna - stado - staje się tutaj bądź niemożliwa, bądź też zostaje rozluźniona lub w okresie rui rozwiązana, w najlepszym zaś razie zahamowana w swym rozwoju".

Cóż za logika! Wszak wszyscy wiemy, że zazdrość (nie wiem, dlaczego tutaj ograniczona tylko do stosunków płciowych) jest dość typowa dla ludzkich zachowań, a jej skutki nie mogą być pozytywne. Cóż więc czynić? Zlikwidować związki monogamiczne! Wtedy automatycznie pozbędziemy się destrukcyjnej zazdrości, hamującej rozwój. Rozwiązanie tyleż radykalne, co komiczne. Komiczne do momentu, kiedy ktoś nie zapragnie wcielać go w życie. Przypomina to pewną radykalną metodę leczenia: Boli cię głowa? No, to trzeba ją uciąć! Ból na pewno minie...

Przykład ten nie jest niestety ani żartobliwy, ani sporadyczny, gdyż ten sposób rozumowania i taka metoda terapii występują w całym traktacie Engelsa "O pochodzeniu rodziny, własności prywatnej i państwa".

Zatrzymajmy się chwilę przy pojęciu "rozwój", które jest motorem całej twórczości Engelsa. Nie skłania ono jednak autora do szukania sposobów doskonalenia życia, lecz do szukania zupełnie nowych, jakoby wyższych form rozwojowych. Wszystko musi się rozwijać. Rozwój (często wyimaginowany) traktowany jest niczym największa świętość. To konsekwencja teorii ewolucji, a więc teorii rozwoju, dzięki któremu podobno staliśmy się istotami zwierzęcymi stojącymi najwyżej spośród innych. O ile w czasach Engelsa fascynacja Darwinem mogła być jakoś wytłumaczalna, to trzymanie się jej kurczowo dzisiaj - a kto chce być wierny Engelsowi czy Marksowi nie może jednak postąpić inaczej, bo logika wielu ich wywodów ległaby w gruzach - jest po prostu wstecznictwem i wyrazem nieuctwa. (...) Przytoczmy jeden fundamentalny błąd Darwina: uważał on, że najpierw ewoluował mózg, potem kości - dziś twierdzi się zupełnie odwrotnie. Co będzie się twierdzić jutro?

Engels staje zdecydowanie i w wielu miejscach w obronie nieskrępowanych stosunków płciowych. Ten zwolennik postępu i wyższych form życia człowieka ochoczo odwołuje się do prawdopodobnych (z podkreśleniem tego słowa) stosunków społecznych panujących wśród ludów pierwotnych. Cóż znaczą owe niegdysiejsze, nieuregulowane stosunki płciowe - pyta i wyjaśnia: "Jeżeli najpierwotniejsze znane nam formy rodziny oczyścimy ze związanych z nimi wyobrażeń kazirodztwa - wyobrażeń, które są najzupełniej różne od naszych, a często wprost sprzeczne z naszymi - otrzymamy wówczas formę stosunków płciowych, którą nazwać można jedynie nieuregulowaną. Nieuregulowaną w tym sensie, że nie było jeszcze ograniczeń wprowadzonych później przez obyczaje. Z tego bynajmniej nie wynika w sposób konieczny, iż na co dzień panował kompletny bezład. Bynajmniej nie wyklucza się, iż miało miejsce czasowe łączenie się w pary, podobnie jak to bywa teraz w większości wypadków nawet w małżeństwie grupowym".

Zwróćmy uwagę: ograniczenia wprowadzone w życie płciowe przez obyczaje - toż to podstawa badawcza gender i zarazem główny cel ataków nowej ideologii. Płeć została ograniczona kulturowo - trzeba ją od tego uwolnić. Po co? Chyba po to, żeby wrócić do stanu pierwotnego - gdzie wtedy jednak mamy rozwój człowieka?

(...) Ułamki wiedzy (głównie filozofii, ale i antropologii, historii, biologii itd.) stanowią bazę do spekulacji myślowych Engelsa, nieraz nawet błyskotliwych, chwytliwych, z pozoru logicznych. Jednak po głębszej ich analizie pozostaje tylko zabawa pojęciami, cytatami, opiniami. Zabawa w konsekwencji wielce tragiczna, od kiedy uwierzyli w nią lewicowi politycy, z natury rzeczy, jak niemal wszyscy politycy, niedouczeni, szczególnie dziś. Bez tej ideologii ich droga życiowa nie byłaby drogą do władzy.

Byt określił mu świadomość


Engels dość szybko przechodzi w swych rozważaniach o rodzinie do - jakżeby inaczej - walki klas. Najpierw odnajduje ją u... ludów pierwotnych badanych przez angielskiego misjonarza Lorimera Fisona (1832-1907). Poczciwy misjonarz nie miał pojęcia, czemu posłużą jego obserwacje. "Najniższy stopień rozwoju - pisze Engels - znalazł Fison u Murzynów australijskich w okolicach Mount Gambier w południowej Australii. Całe plemię dzieli się tutaj na dwie wielkie klasy: kroki i kumite".

Engels w swoim żywiole: konflikt klas! Nie plemion: klas! Wywiedziona w najdowolniejszy sposób konkluzja o czasach pierwotnych. No, ale przecież wiemy - bo Engels z Marksem to obwieścili - walka klas jest odwieczna. Jak najłatwiej zapisać się w historii nauki? Najlepiej czymś... odwiecznym.

Przykłady pozornej logiki mamy na każdej stronie traktatu. Łatwo się na nią nabrać, bo nieraz brzmi sensownie. Engels całkiem dowolnie snuje analogie między życiem ludów pierwotnych a życiem w cywilizacji nowoczesnej, wyciągając wnioski tylko na bazie teorii rozwoju lub podziału społeczeństwa na klasy. (...) Ponadto na bazie "barbarzyństwa" zrównuje ze sobą wszystkie opisywane ludy z przeróżnych epok i rozmaitych szerokości geograficznych: Irokezów, Indian, Papuasów, Murzynów australijskich, Traków, Celtów, Brytów, plemion Hos, Santal, Pandża i Kotar w Indiach... To dla niego jedna masa. Jak na tak wielkiego myśliciela, to kompromitujące uproszczenie.

W tym tylko z pozoru naukowym dziele co rusz pojawiają się wtręty felietonowe, zazwyczaj po to, aby dać upust nienawiści do Kościoła i w ogóle niechęci do społeczeństwa, w którym przyszło autorowi żyć. Weźmy choćby taki fragment: "Pewna forma łączenia się w pary na czas dłuższy lub krótszy istniała już przy małżeństwie grupowym lub nawet wcześniej; mężczyzna miał jedną główną żonę (trudno byłoby tu jeszcze powiedzieć - ulubioną żonę) wśród wielu żon i on był dla niej najgłówniejszym małżonkiem spośród innych. Okoliczność ta przyczyniła się niemało do wytworzenia zamętu u misjonarzy, którzy w małżeństwie grupowym widzieli bądź bezładną wspólność żon, bądź znów samowolną zdradę małżeńską". Ciemni misjonarze likwidujący zdrowe, pierwotne podstawy życia np. Papuasów czy afrykańskich plemion - ten stereotyp funkcjonuje do dziś. Wprowadzanie chrześcijaństwa było rujnowaniem oryginalnych, prastarych kultur, wprowadzanie zaś komunizmu - albo najwyższym szczęściem dla podbijanych, albo koniecznością dziejową.

Snując rozważania o związkach kobiety z mężczyzną, Engels wyklucza praktycznie pojęcie miłości. Jest mu niepotrzebna, stanowić może tylko zbędny balast intelektualny, na dodatek jest antyrozwojowa. "Mało wspólnego z powstaniem małżeństwa pojedynczej pary miała indywidualna miłość płciowa w dzisiejszym znaczeniu tego wyrazu" - stwierdza nie mając na to żadnych dowodów. Z tego prosty wniosek, że obecne formy współżycia nie zrodziły się na bazie tak gloryfikowanej przez nauczanie Kościoła miłości. A jeśli tak nie było, to po co nam to nauczanie, to ograniczanie wolności... I znów jesteśmy w kręgu gender.

Związku monogamicznego Engels nie ma w najmniejszym choćby poważaniu. Usiłuje dowieść jego słabości i nielogiczności przy każdej okazji.

"Rodzina parzysta, zbyt słaba i niestała - pisze - by mogła odczuwać potrzebę lub choćby pragnienie zaprowadzenia własnego gospodarstwa domowego, bynajmniej nie usuwa odziedziczonego z dawniejszych czasów gospodarstwa komunistycznego".

Komunistyczne gospodarstwo ma zatem przewagę nad każdym innym, jest odwieczne. W tym przypadku nie obowiązuje już zasada przewagi rozwoju nad prastarą tradycją. Engels obala jednak przynajmniej jeden z mitów oświecenia: "Ale komunistyczne gospodarstwo domowe oznacza panowanie kobiet w domu, podobnie jak wyłączne uznawanie rodzonej matki,wobec niemożliwości pewnego stwierdzenia ojcostwa, oznacza wysokie poważanie dla kobiet, tj. dla matek. Jednym z najniedorzeczniejszych wyobrażeń pochodzących z epoki oświecenia wieku XVIII jest mniemanie, jakoby w zaraniu społeczeństwa ludzkiego kobieta była niewolnicą mężczyzny". (...)

W pewnym momencie dochodzimy do fragmentu, który trzeba uznać za credo dzisiejszych skrajnych feministek, będących zarazem głównymi działaczkami gender. Przeanalizujmy ten ważny passus: "Im bardziej wraz z rozwojem ekonomicznych warunków życiowych, a więc z zanikaniem komunizmu pierwotnego oraz ze wzrastaniem gęstości zaludnienia, tradycyjne stosunki płciowe zatracały swój pierwotny, naiwny charakter, tym bardziej stawały się one dla kobiet upokarzające i uciążliwe, tym usilniej musiały one pragnąć, jako wybawienia, prawa do czystości, prawa do czasowego lub trwałego małżeństwa z jednym tylko mężczyzną".

Proszę zwrócić uwagę, że w tym długim zdaniu Engels nobilituje dawną swobodę stosunków płciowych, których utrata jakoby prowadzi kobiety do nieszczęścia. (...) Dalej zaś autor przystępuje do frontalnego ataku na mężczyzn: "Postęp nie mógł być dziełem mężczyzn chociażby dlatego, że w ogóle nigdy, aż po dzień dzisiejszy, nie przychodzi im na myśl zrzec się wygód faktycznego małżeństwa grupowego. Dopiero potem, gdy kobiety dokonały przejścia do małżeństwa parzystego, mogli mężczyźni wprowadzić ścisłą monogamię, rozumie się tylko dla kobiet. Obalenie prawa macierzystego było wszechświatową historyczną klęską rodzaju żeńskiego. Mężczyzna ujął w swe ręce również ster domu, kobieta została poniżona, uciemiężona, stała się niewolnicą jego namiętności i zwykłym narzędziem do rodzenia dzieci. To poniżające stanowisko kobiety, występujące wyraźnie u Greków okresu bohaterskiego, a jeszcze bardziej okresu klasycznego, zaczęto stopniowo upiększać i maskować, w niektórych miejscach nadawano mu formy łagodniejsze, nigdzie jednak bynajmniej nie zostało ono zniesione".

(...) Engels (...) sam trwał przez całe życie w, jak to się dziś mówi, nieformalnym związku z kochanką z ludu, Lizzy Burns. Nie był fanem wierności, bogaty z domu, prowadził życie bon vivanta, nie miał dzieci - i z takiej pozycji oceniał świat oraz ludzi nie tylko mu współczesnych, ale nawet starożytnych. A przecież to jego przyjaciel i nieodłączny współpracownik Karol Marks stwierdził, że "byt określa świadomość"...

Walka klas w małżeństwie


Engels, snując rozważania o rodzinie monogamicznej, stwierdza: "Opiera się ona na władzy mężczyzny, a wyraźnym jej celem jest rodzenie dzieci, których ojcostwo byłoby bezsporne; ta pewność ojcostwa jest wymagana dlatego, że z czasem dzieci, jako naturalni spadkobiercy, mają odziedziczyć ojcowski majątek". A więc dalszy ciąg przedmiotowego traktowania człowieka. Filozof zajmuje się człowiekiem tylko od strony jego użyteczności społecznej. W takim rozumowaniu trudno znaleźć miejsce na godność osoby ludzkiej, a więc fundamentalną zasadę moralną i filozoficzną chrześcijaństwa - co dla Marksa i Engelsa jest tylko jeszcze jednym powodem, by walczyć z Kościołem i wiarą.

W traktacie stale mamy do czynienia z pomieszaniem pojęć. "Wprawdzie kobieta grecka - czytamy - w okresie bohaterskim cieszyła się większą powagą niż w okresie cywilizacji, ale ostatecznie jest ona dla męża tylko matką jego ślubnych dzieci-spadkobierców, główną gospodynią jego domu dozorującą niewolnice, z których mąż według upodobania może robić sobie nałożnice, co też w istocie czyni. Istnienie obok monogamii niewolnictwa, obecność młodych, pięknych niewolnic, które należały do mężczyzny wraz ze wszystkim, co posiadały, nadawało właśnie monogamii od samego jej początku specyficzny charakter, czyniąc z niej monogamię tylko dla kobiety, a nie dla mężczyzny. I ten charakter zachowała ona po dziś dzień".

Po dziś dzień... To już nie błąd myślowy, błąd w dedukcji, lecz najzwyczajniejszy fałsz. Zrównanie - bo to już nie analogia - okresu wczesnego niewolnictwa z wiekiem XIX? Engels żyje w społeczeństwie chrześcijańskim (choć nie w środowisku katolickim), jednakże całkowicie ignoruje jego dorobek, ignoruje moralność i myśl chrześcijańską, w których nie znajdzie się choćby śladu "monogamii tylko dla kobiety". Rzecz jasna moralność ta nie jest przez niektórych chrześcijan przestrzegana i to jest na pewno naganne, jednak czy trzeba odrzucać zdrowe zasady dlatego, że ktoś się do nich nie stosuje? Może prowadząc taki tryb życia jak Engels, trudno było dostrzec, że miliony ich jednak przestrzegają. Ateistyczny pogląd na świat co chwilę zapędza logicznie rozumującego człowieka, a nie intelektualnego kuglarza, w ślepe zaułki.

Jakże Engels użala się nad nieciekawym losem kobiet... "Dziewczęta" - pisze - "uczyły się tylko przędzenia, tkania i szycia, najwyżej trochę czytania i pisania". Ale czy to były rzeczy niepotrzebne? Dlaczego gardzić przędzeniem, tkaniem i szyciem? Co było zajęciem godniejszym? Wojna? Kobiety z racji płci były na nią za słabe, posyłanie ich na wojnę byłoby wbrew interesom wspólnoty. Jeśli chodzi o czytanie, to również mężczyźni czytali "trochę".

Powróćmy do starożytnej Grecji, gdzie właśnie rodzi się nasza cywilizacja. "Kobiety wychodziły tylko w towarzystwie niewolnicy, w domu zaś były formalnie strzeżone. Arystofanes mówi o psach moloskich trzymanych dla odstraszania gachów" - pisze Engels. Co w tym złego? Byle gach powinien mieć prawo buszowania po cudzym domu pod nieobecność gospodarza? Cóż za chore argumenty. Dlaczego Engels mniema, że każda żona chciała być wyzwoloną ladacznicą i czekała na gacha? Dbano po prostu o bezpieczeństwo kobiety. Gdyby nie dbano - też pewnie byłoby niedobrze, a winien byłby rzecz jasna mężczyzna, ponieważ reprezentuje klasę uciskającą... W historycznej pamięci utrwalił się jednak najbardziej obraz wiernej, kochającej i czekającej wytrwale na męża Penelopy, a nie którejkolwiek damy swobodnych obyczajów - te (nieraz bardzo wpływowe) też znane są do dziś, ale głównie historykom. "Chociaż zamykane i strzeżone, Greczynki znajdowały jednak dość często okazję do oszukiwania swych mężów" - stwierdza z satysfakcją Engels, a pojęcie "oszukiwanie" nie znajduje u niego żadnej nagany. "Ci ostatni" - pisze dalej - "dla których ujmą byłoby zdradzić się z miłością dla swych żon, uprawiali rozmaite miłostki z heterami". W tym miejscu aż boję się zacytować następne zdanie, ale gwoli prawdy, muszę: "Poniżenie kobiet mściło się jednak na mężczyznach i poniżało również ich samych, aż pogrążyli się w ohydzie pederastii, a bogów swych i siebie samych zbezcześcili mitem o Ganimedzie". Ciekaw jestem, czy również ten pogląd Engelsa jest przywoływany na genderowskich wykładach? Przypomnijmy, że piękny młodzian Ganimedes, który zhańbił Greków, był ulubionym kochankiem Zeusa. Trzeba wyraźnie stwierdzić, że Engels nie był jednak do końca wyzwolony; nienawidził pederastów!

"Mężczyzna zajmował się ćwiczeniami gimnastycznymi, sprawami publicznymi, do których kobiety nie miały dostępu" - biadoli dalej Engels. Jeśli chodzi o ćwiczenia gimnastyczne, to odbywano je wtedy nago, czemu i klimat sprzyjał. Nawet człowiek wielce wyzwolony może sobie wyobrazić, do czego prowadziłyby takie nagie męsko-damskie ćwiczenia... A jeśli chodzi o sprawy publiczne, to dlaczego mają mieć one wyższy status niż np. prowadzenie gospodarstwa domowego? W czym są lepsze, szlachetniejsze? Coś takiego zostało kobietom i mężczyznom wmówione. Mężczyźni nie mieli z kolei dostępu do gospodarstwa domowego. Funkcjonował w społeczeństwie rozsądny podział ról i sprzyjająca właśnie rozwojowi specjalizacja - i tyle.

"Monogamia była pierwszą formą rodziny opartą nie na naturalnych, lecz na ekonomicznych przesłankach" - analizuje po swojemu Engels - "mianowicie na zwycięstwie własności prywatnej nad początkową pierwotną własnością wspólną. Panowanie mężczyzny w rodzinie i płodzenie dzieci, które byłyby niewątpliwie tylko jego dziećmi i które miały dziedziczyć po nim majątek - oto wyłączny cel małżeństwa monogamicznego, jak to bez ogródek przyznawali Grecy. Poza tym uważali je za ciężar, za obowiązek względem bogów, państwa i własnych przodków, który musiał być spełniony".

(...) Dochodzimy teraz w traktacie Engelsa do sformułowań dla genderystów podstawowych, bazowych: "Tak więc małżeństwo pojedynczej pary bynajmniej nie wkracza do historii jako pojednanie między mężczyzną i kobietą, a tym mniej jako najwyższa forma małżeństwa. Przeciwnie. Zjawia się ono jako ujarzmienie jednej płci przez drugą, jako proklamowanie nie znanej dotychczas w dziejach pierwotnych wrogości płci". (...) To jest właśnie baza intelektualna "nowoczesnych" poglądów: walka płci. (...) Można powiedzieć: przeklęta monogamia, przyniosła tylko ujarzmienie.

Engels siedzi wreszcie na swym dorodnym wierzchowcu i swobodnie galopuje poprzez historię: "Pierwsze przeciwieństwo klasowe, jakie występuje w historii, zbiega się z rozwojem antagonizmu między kobietą a mężczyzną w małżeństwie pojedynczej pary, a pierwszy ucisk klasowy - z uciskiem żeńskiej płci przez męską. Małżeństwo pojedynczej pary było w historii wielkim krokiem naprzód, ale jednocześnie zapoczątkowuje ono obok niewolnictwa i własności prywatnej tę po dziś dzień trwającą epokę, w której każdy postęp jest równocześnie względnym cofnięciem się, gdy pomyślność i rozwój jednego człowieka zostają osiągnięte poprzez cierpienia i ucisk innych".

Walka klas w małżeństwie! A więc klasą jest nie tylko proletariat czy burżuazja, ale również ród kobiecy i ród męski. Przedziały klasowe przebiegają jak widać przez społeczeństwa w dowolnych kierunkach i przez dowolne warstwy. Może powinniśmy zatem mówić o walce klas np. w szkole? Wszak mamy tam klasę uciskającą - nauczycieli - i klasę ciemiężoną: uczniów. Tak się zresztą teraz, półtora wieku po Engelsie, analizuje stosunki w szkole. W ramach pozbawiania klasy nauczycielskiej aparatu ucisku, odziera się pedagogów z wszelkiego autorytetu, i chroni przed nimi ucznia, reprezentanta klasy uciskanej. Żeby uciskanych nie ciemiężyć, nie każe im się czytać lektur, robić bardziej skomplikowanych zadań matematycznych, pisać zbyt długich wypracowań, słowem im mniej się uczą, tym mniej są uciskani. Nauczyciele zaś im mniej wymagają, tym mniej uciskają. Logiczne, nieprawdaż?

"Każdy postęp jest równocześnie względnym cofnięciem się" - wywodzi Engels. Wyjątkowe kuriozum; ani logiki w tym, ani sensu. Po prostu piramidalna bzdura. Rzecz w tym, że takimi sformułowaniami można uzasadnić każdą kolejną bzdurę. Naprawdę nie dziwi, że przeróżne ideologie - aktualnie gender - odwołujące się do takiej bazy "intelektualnej", musiały doprowadzić do masowego szaleństwa... "A więc pojedyncza rodzina, w tych wypadkach, kiedy pozostaje ona wierna swemu historycznemu pochodzeniu, kiedy wyraża jasno konflikt pomiędzy mężczyzną a kobietą wywołany przez wyłączne panowanie mężczyzny, stanowi miniaturowy obraz tych samych przeciwieństw i sprzeczności, w których od powstania cywilizacji obraca się rozdzielone na klasy społeczeństwo nie mogąc przeciwieństw tych ani rozwiązać, ani przezwyciężyć. [...] Że nie we wszystkich małżeństwach tak się dzieje, wie o tym najlepiej niemiecki filister, który tak samo nie umie utrzymać swego panowania w domu jak w państwie, i któremu żona zupełnie słusznie zabiera ster rządów, do których nie dorósł. Za to wydaje mu się, że może on spoglądać z góry na swego francuskiego towarzysza niedoli, któremu częściej niż jemu przytrafiają się rzeczy o wiele gorsze".

Bądź tu mądry i spróbuj nadążyć za tymi dywagacjami; przecież autor sam sobie przeczy, relatywizuje swój własny pogląd. Niby mężczyzna dominuje, lecz np. w Niemczech nie bardzo, a we Francji jeszcze mniej - tylko im się wydaje, że rządzą i ciemiężą. Filozof tak sobie skacze: tu starożytność, tam XIX-wieczny filister, a tu czasy pierwotne. Powstaje z tego nielogiczna teoria, lecz koktajl myślowy, niestety mocno buzujący.

Małżeństwo jako... prostytucja


Przenosimy się w czasy Engelsowi współczesne. I co czytamy? "Kościół katolicki zapewne dlatego tylko zniósł rozwód, gdyż się przekonał, że na zdradę małżeńską podobnie jak na śmierć nie ma leku. W krajach protestanckich natomiast mieszczański młodzieniec ma zazwyczaj możność mniej lub więcej swobodnie wybrać sobie żonę wewnątrz swojej klasy, tak że pewien stopień miłości może tu być podstawą małżeństwa, a dla przyzwoitości przyjmuje się go zawsze w założeniu, jak tego wymaga obłuda protestancka". (...)

"Ponieważ jednak ludzie przy wszystkich rodzajach małżeństwa pozostają tym, czym byli przed pobraniem się, a obywatele krajów protestanckich są przeważnie filistrami, więc ta protestancka monogamia prowadzi na ogół w najlepszym razie do śmiertelnych nudów małżeńskiego współżycia, którym się nadaje miano szczęścia rodzinnego". Oto wyznanie człowieka, który sam nie doświadczył szczęścia małżeńskiego, więc taką sobie ukształtował świadomość. A być może żadnego innego szczęścia też nie doświadczył, skoro tak kategorycznie narzuca tę swoją niemoc innym - to go pociesza i rozgrzesza. Bo po pierwsze nie jest sam, po drugie nie musi poczuwać się do żadnej winy - jest uwarunkowany klasowo (jako mężczyzna), historycznie - cóż na to może poradzić?

Nieco dalej Engels posuwa się do sformułowań odbiegających nie tylko od standardów obowiązujących naukowców (...): "Małżeństwo jest uzależnione od klasowego położenia zainteresowanych - pisze - i tym samym jest zawsze małżeństwem z wyrachowania. To małżeństwo z wyrachowania w obu wypadkach dość często staje się najordynarniejszą prostytucją - uprawianą czasem przez obie strony, o wiele częściej przez kobietę. Ta ostatnia różni się od zwykłej kurtyzany tylko tym, że swe ciało wynajmuje nie jak robotnica najemna - na akord, lecz sprzedaje je raz na zawsze w niewolę".

Pod wpływem czego to napisał? Przecież nie jest to wynik obserwacji lub dociekań naukowych, a jakie straszne uogólnienie... Rzecz jasna małżeństwa różne przeżywają koleje losu, ale gdzie są dowody na owo "zawsze"? "Najordynarniejsza prostytucja"? (...) Właśnie on albo konkretniej mówiąc jego rozprawa o rodzinie, która jest wciąż niedościgłym wzorem "intelektualnym" dla skrajnych feministek (...). A skoro dla nich, to i dla genderowców. Zwłaszcza w kwestii przełamywania stereotypów, co jest, jak wiadomo, głównym zajęciem nowych ideologów; na tym polu widać pełną symbiozę lewicowej myśli XIX- i XXI-wiecznej.

Nowi ideolodzy, tak jak niegdyś "komunista we fraku", nie łamią stereotypów po to, by człowieka uszlachetnić i upodmiotowić. Wprost przeciwnie; masz mieć świadomość, że jesteś maleńką jednostką bez znaczenia, zawieszoną w wielkim kolektywie tobie podobnych, liczysz się tylko jako trybik. To w prostej linii wiodło i wiedzie do zanegowania wartości tradycyjnej rodziny jako podstawowej komórki społecznej. Taka intelektualna negacja była niezbędna nie tylko do zdobycia dominującej pozycji po lewej stronie świata nauki, ale w konsekwencji do zdobycia przez komunistów - władzy. Rodzina była od wieków tak przeniknięta wiarą chrześcijańską - mimo całej grzeszności ludzkiej natury - że komuniści w końcu zrozumieli, iż nie mają szans na jej przewartościowanie. Musieli więc rodzinę frontalnie zaatakować, doprowadzić do jej destrukcji, by potem z łatwością zapanować nad rozbitymi jednostkami. Tym samym tropem kroczą teraz genderyści, choć ich metody i cele są po wielokroć niebezpieczniejsze i bardziej destrukcyjne niż u pierwotnych komunistów. Chcą ingerować nie tylko w świadomość, ale bezpośrednio w ludzkie ciała, a dokładnie w narządy płciowe. Chcą fizycznie kreować nowego, sztucznego człowieka. Naprawdę przywołuje to skojarzenia nie tyle z eksperymentami intelektualnymi Engelsa, co eksperymentami medycznymi SS-Hauptsturmführera dr. Josefa Mengele...

Ludzie XX wieku przeszli straszne doświadczenia i niespotykane upokorzenia spowodowane działalnością chorych umysłów i akceptacją tyleż utopijnych, co szaleńczych ideologii. Żyje jeszcze tylu świadków tego kompletnego upodlenia człowieka, czemuż więc społeczeństwa nie są wyczulane na kolejne, nowe i jeszcze groźniejsze niebezpieczeństwo? Celną odpowiedź daje wybitny etyk i badacz m.in. zjawiska gender, ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr, na łamach kwartalnika "Fronda" (nr 66): "Od kilku wieków nie zależy nam na przyszłości świata, nie myślimy w kategoriach dobra i celu. Myślimy w kategoriach przyjemności i konsumpcji dóbr. Zamiast świata racjonalnego pielgrzymowania mamy świat cwanych konsumentów żyjących w rytmie 'słodkiego, miłego życia'. Niepełnosprawni są w tym świecie zdecydowanie niepotrzebni. Są odpadem tego świata. Są słabymi w świecie silnych. Na tyle słabymi, że można ich bezkarnie wyeliminować. W tej perspektywie walki silnych egoistów przeciw słabym wierzącym w miłość trzeba szukać szerokiego tła dla zrozumienia gender".

Ślepe uliczki


Engels ma problem z tym, że jego ulubiona klasa uciskana, proletariat, też akceptuje związek monogamiczny, tak samo, jak klasa ciemiężycieli. Zobaczmy, jak próbuje z tego wybrnąć: "Nie ma tu żadnej własności [w proletariacie - przyp. red.], dla której zachowania i przekazania w spadku właśnie została wprowadzona monogamia i panowanie mężczyzn, nie ma tu więc żadnej pobudki do utrzymywania w mocy panowania mężczyzny. (...) Pomimo wszelkich kościelnych i świeckich błogosławieństw rodzina proletariacka nie jest już rodziną monogamiczną w ścisłym znaczeniu, nawet przy najbardziej namiętnej miłości i bezwzględnej wierności obojga. Toteż od wieków towarzyszące monogamii heteryzm i niewierność małżeńska odgrywają tu rolę prawie znikomą. Kobieta faktycznie znów odzyskała prawo do rozwodu i gdy małżonkowie nie mogą ze sobą wytrzymać, wolą się rozejść".

Takie rozumowanie na temat proletariackiej rodziny monogamicznej określić można tylko jako demagogiczne, a taką postawę jako - aspołeczną. Filozof nie znajduje żadnej radości w tym, że robotnicza rodzina jest w znacznie wyższym stopniu oparta na miłości i wierności, co sam stwierdza. Nie cieszy się, bo znalazł się we własnej pułapce intelektualnej; nie potrafi - bo i jak? - wytłumaczyć jednoczesnej przynależności mężczyzn do klasy uciskanej (proletariat) i uciskającej (mężczyzna). Dokonuje więc ostrej wolty i stwierdza ni stąd ni zowąd, że związki małżeńskie wśród robotników nie są "już rodziną monogamiczną w ścisłym znaczeniu". Po raz pierwszy pojawia się rozróżnienie ścisłej i nieścisłej monogamii, bez żadnej definicji - na użytek właśnie demagogii.

(...) Engels unika wyraźnie w swych rozważaniach poruszania kwestii chłopskiej, koncentrując się na proletariacie, mimo iż w jego czasach nie stanowił on jeszcze większości społeczeństwa (np. w zapóźnionej gospodarczo Rosji zaledwie 2 proc.). W tej warstwie społecznej monogamia też była oczywistością, choć żaden chłop nie wiązał jej z teoriami antropologicznymi, ekonomicznymi lub społecznymi, lecz z odwiecznym nauczaniem Kościoła, z zasadami wiary chrześcijańskiej, z Chrystusowym przekazem, jak żyć uczciwie i sprawiedliwie. Chłopa było lepiej w takich rozważaniach nie ujmować, bowiem znów wchodziło się w konflikt z własną teorią o permanentnej walce klas, występującej nawet w małżeństwie. Wszak gdy powstawała rozprawa Engelsa o rodzinie, chłopi, już nie pańszczyźniani, nie byli pozbawieni środków produkcji, choć przeważnie mieli ich za mało. Niby powinni przynależeć do klasy ciemiężonej, ale posiadając środki produkcji należeli, zgodnie z nauczaniem ojców komunizmu, do ciemiężycieli... Kolejna ślepa uliczka marksizmu.

"Nasi prawnicy twierdzą co prawda, że postęp prawodawstwa coraz bardziej odbiera kobietom wszelką podstawę do skarg. Współczesne systemy prawodawcze krajów cywilizowanych uznają coraz bardziej, po pierwsze, że małżeństwo, aby być ważne, musi być obustronną dobrowolną umową, po wtóre, że i podczas pożycia małżeńskiego obie strony muszą mieć jednakowe względem siebie prawa i obowiązki. Gdyby jednak oba te żądania były konsekwentnie respektowane, to kobiety miałyby wszystko, czego mogą zapragnąć".

Gdy się to czyta, zwłaszcza ostatnie zdanie, nieodparcie nasuwa się refleksja, że współczesne feministki i genderyści posunęli się dużo dalej niż mógł przewidzieć i oczekiwać Engels. On wszak wyraźnie stwierdził, że do idealnego stanu wystarczy respektowanie ówczesnego prawa, które - przypomnijmy - nie znało wówczas nawet pojęcia "prawo wyborcze dla kobiet"! Engels był zakochany w walce klas, we własnej teorii, kobieta liczyła się dla niego tylko jako przedstawicielka klasy ciemiężonej, a nie jako konkretny człowiek. Do dziś kobiety zyskały mnóstwo praw, o których Engelsowi nawet się nie śniło. Genderystom jednak i tego mało, uczniowie przeskoczyli mistrza. Cóż chcą zatem jeszcze osiągnąć - to jest pytanie, na które staramy się odpowiedzieć w tej książce.

Miłość do własnej teorii odbiera Engelsowi zdolność widzenia świata, jakim jest naprawdę i prowadzi do katastrofalnych konkluzji. "Żona stała się pierwszą służącą" - pisze - "została wyparta z udziału w produkcji społecznej. Dopiero wielki przemysł naszych czasów znów otworzył kobiecie - i to tylko proletariuszce - drogę do produkcji społecznej. Ale dzieje się to w ten sposób, że jeśli spełnia ona swe obowiązki w prywatnej służbie rodziny, pozostaje wyłączona z produkcji publicznej, nie może niczego zarobić". Człowiek, który nigdy nie zdobył się na założenie własnej rodziny, stawia "obowiązki w prywatnej służbie" dużo niżej niż udział w "produkcji społecznej". A więc lepiej jest, gdy kobiety harują w fabrykach niż gdy gotują w domu i zajmują się dziećmi? Tak mógł powiedzieć tylko syn bardzo bogatego fabrykanta, jakim był Engels. Czemuż nie domaga się wyższych zarobków dla męża, tak by starczało dla całej rodziny, zamiast szukać kolejnej taniej siły roboczej wśród kobiet? Teoria dostarczania siły roboczej, choć oczywiście nie tak nazywana, jest dziś zapleczem myślowym wielu sfrustrowanych działaczek, które ciężką pracę w fabryce lub gdzie indziej znają co najwyżej ze słyszenia. Nie pomyślą o tym, że bierze się także udział w "produkcji społecznej", gdy pracuje się w domu; bez tej produkcji świat by zginął! Tego Engels nie chciał rozumieć, bo przeczyłoby to walce klas, która ma podobno występować nawet w rodzinie.

W dalszych wywodach, dając znów upust głęboko zakorzenionej niechęci do rodziny, filozof udaje troskę o ciemiężoną kobietę: "Współczesna rodzina monogamiczna opiera się na jawnej lub zamaskowanej niewoli domowej kobiety, a współczesne społeczeństwo jest masą składającą się z samych rodzin pojedynczych, jako jego molekuł".

Masa, molekuły - oto czym jesteśmy dla filozofów stojących na gruncie ateizmu. Do dziś są tacy, którzy w to wierzą, a to z kolei woda na młyn totalitarnego państwa, które zawsze usiłuje rozbić rodzinę, zastępując ją paragrafami, knutem, karami, groźbami, podatkami itd. Bo cóż znaczą "molekuły"? To ludzie rozbici - poskłada ich państwo jako nowoczesnych niewolników przy "produkcji społecznej".

Podsumowuje to i wyjaśnia w encyklice Centesimus annus Jan Paweł II: "Walka klas w znaczeniu marksistowskim oraz militaryzm mają zatem te same korzenie: ateizm i pogardę dla osoby ludzkiej, które dają pierwszeństwo zasadzie siły przed zasadą słuszności i prawa".

Przed i po rewolucji społecznej


Proszę przeczytać i zapamiętać poniższe zdanie:
"Republika demokratyczna nie usuwa przeciwieństwa między obydwiema klasami, przeciwnie, stwarza ona dopiero grunt do walki między nimi".

Tego uczono na studiach przez dziesiątki lat w wielu krajach. W wielu umysłach pogląd ten tkwi nadal. Katastrofalna teza! A zarazem genialne sformułowanie dla dyktatorów i tyranów. Demokracja jest gorsza nawet od burżuazyjnego systemu... Oto do jakich wniosków może prowadzić kurczowe trzymanie się utopijnej teorii, która już na samym początku zawiera błędne założenia. Pisząc "O pochodzeniu rodziny, własności prywatnej i państwa" Engels ma 64 lata i świadomość, że niczego naprawdę nowego już nie stworzy; całe życie międli na wszelkie sposoby wypichconą razem z Marksem teorię walki klas. Aż się wierzyć nie chce, że sprawny intelektualnie człowiek tak bezkrytycznie podchodził do owoców własnego myślenia. Jak koń dorożkarski z klapami na oczach brnął wytyczoną kiedyś drogą, nie dostrzegając nic po bokach. Im dalej brnie, tym słabiej widzi człowieka. Ludzie zlewają mu się w jedną masę; chce tę masę poruszyć i de facto zamienia filozofię na inżynierię społeczną. W działalności inżyniera społecznego najbardziej przeszkadza mu właśnie rodzina, która nie chce ulec poczynaniom ideowych manipulantów. Wraca więc w swych rozważaniach do antagonizowania kobiet i mężczyzn, do ustawiania ich w pozycji walczących stron, a nie partnerów: "Podobnie szczególny charakter władzy mężczyzny nad kobietą w rodzinie współczesnej, tak samo jak konieczność i sposób rzeczywistego zrównania społecznego obojga będą wtedy dopiero widoczne, gdy oboje będą najzupełniej zrównani w prawach. Okaże się wówczas, że pierwszym warunkiem wyzwolenia kobiety jest wprowadzenie na powrót rodzaju kobiecego do produkcji społecznej i że wymaga to z kolei pozbawienia rodziny pojedynczej cech gospodarczej jednostki społecznej".

130 lat po opublikowaniu tych słów wiemy doskonale, jako króliki doświadczalne Engelsa i tylu jego spadkobierców, że "pozbawienie rodziny pojedynczej cech gospodarczej jednostki społecznej" doprowadziło do nędzy gospodarczej dziesiątki narodów i państw funkcjonujących w warunkach komunistycznych. Marks i Engels mienili się dobrodziejami proletariatu, okazali się - intelektualnymi hochsztaplerami.

Uproszczone pojęcie produkcji oraz założenie walki klas już na poziomie związku monogamicznego oznaczało dla Engelsa, że kobiety muszą produkować tak samo jak uciskający, jak mężczyźni. Muszą wyjść ze swej roli kobiety i przejąć dowolną rolę mężczyzny - to się nazywało zrównanie praw. W wydaniu idealnym skutkuje to niewiarygodnym absurdem. Zamiana ról - programowa teza genderystów, choć inaczej formułowana - nie prowadzi do żadnego zrównania, lecz do koszmarnego chaosu, do zburzenia całego ładu - społecznego i nawet biologicznego. Nie pierwsza to próba zrujnowania tego, co ludzkość mozolnie przez wieki zbudowała. Każda kończyła się tak samo. Na papierze wyglądało to zupełnie inaczej - papier nie ociekał krwią, nie wydawał odgłosów mordowanych.

Engels im był starszy, tym bardziej pogardzał rodziną, z lubością jej ubliżał: "Jesteśmy obecnie w przededniu rewolucji społecznej, kiedy dotychczasowe ekonomiczne podstawy monogamii nieuchronnie znikną, tak samo jak jej uzupełnienie - prostytucja". W wielu miejscach traktatu twierdzi, że prostytucja jest efektem związków monogamicznych; zagadnienia moralne, moralny rozwój człowieka go nie interesują.

On był przed, a my jesteśmy po rewolucji społecznej. Z autopsji możemy stwierdzić, czy ta rewolucja wniosła coś do naszego rozwoju, coś zmieniła na lepsze. Jesteśmy mądrzejsi o wiek doświadczeń, trzeba więc głośno zapytać, czy znowu mamy zmądrzeć dopiero po kolejnych tragicznych doznaniach, jakich dostarczyło nam zwycięstwo rewolucji proletariackiej?

Dążenie Engelsa do dekonstrukcji rodziny przejawia się na różne sposoby. Wyrokuje on na przykład: "Monogamia powstała ze skoncentrowania większych bogactw w jednym ręku, a mianowicie w ręku mężczyzny - i z konieczności przekazania tych bogactw w spadku dzieciom tego mężczyzny, a nie żadnego innego".

Powyższa fraza to kolejna zachęta do zburzenia ładu rodzinnego, bo zbudowany jest on na ekonomicznej przewadze mężczyzny. Ciekawe, że u Engelsa, który tyle rozprawia o rodzinie i małżeństwie, prawie nigdzie nie występują pojęcia "ojciec" i "matka"; filozof czyni ważny krok w kierunku określania rodziców po prostu A i B. "Dzieci tego mężczyzny" - pisze, a tej kobiety nie? Cóż dziwnego w tym, że spadkobiercami ojca są jego własne dzieci? Choć jeśli określi się ojca jako jakiegoś tam mężczyznę, to faktycznie można zapytać, dlaczego mają dziedziczyć dzieci tego, a nie jakiegoś innego. I przyszedł czas, że takie pytania postawiono.

Pod koniec traktatu o rodzinie Engels zaczyna przemawiać z pozycji proroka: "Nadchodząca rewolucja społeczna przez przekształcenie we własność społeczną przynajmniej przytłaczającej większości trwałych, dających się przekazać w dziedzictwie bogactw - środków produkcji - sprowadzi do minimum całą tę troskę o dziedzictwo".

(...) Rewolucja społeczna to nie dyskusja w zaciszu gabinetu. Engels dobrze wie, że rewolucja to krwawe walki, bardzo często bratobójcze. Jakież to ma jednak znaczenie dla filozofa, który na barykady nie pójdzie, a uważa się za mędrca. Do realizacji jego teorii doszło, lecz skutek był odwrotny od zamierzonego. Dlatego jakikolwiek nawrót, także genderowy, do urojeń i chorych teorii trzeba tępić w zarodku, bo wtedy obejdzie się bez ofiar.

Filozof ma gotowe recepty na przyszłość: "Opieka nad dziećmi i ich wychowanie stanie się sprawą publiczną: społeczeństwo będzie się opiekować wszystkimi dziećmi jednakowo - zarówno ślubnymi jak nieślubnymi".

(...) Ten z pozoru światły umysł nie stawia pytania, w jaki sposób "społeczeństwo będzie się opiekować" dziećmi. Nie pierwszy raz dokonuje tragicznego uproszczenia. Kto konkretnie ma się zająć dziećmi, wychować je, wyedukować? Dyktatura proletariatu, zaordynowana tylu narodom, nie doprowadziła w żadnym wypadku do rządów proletariatu i spełnienia jego oczekiwań, lecz do rządów oligarchii partyjnej albo nawet do jedynowładztwa (kult jednostki). Zawsze rządzi ktoś (np. sekretarz generalny), a nie coś (społeczeństwo).

Filozof formułuje gotowe poglądy i opinie dla dzisiejszych genderystów: "(...) odpada obawa przed 'następstwami', która stanowi dzisiaj najistotniejszy moment społeczny - moralny i ekonomiczny - powstrzymujący dziewczynę od bezwzględnego oddania się ukochanemu mężczyźnie. Czy nie będzie to dostateczną przyczyną dla stopniowego powstawania nieskrępowanych stosunków płciowych, a przez to i większej tolerancji opinii społecznej odnośnie do czci dziewiczej i hańby kobiecej? I wreszcie, czy nie widzieliśmy, że w świecie współczesnym monogamia i prostytucja - to wprawdzie przeciwieństwa, ale przeciwieństwa nierozerwalne, to bieguny tego samego porządku społecznego? Czy może zniknąć prostytucja nie pociągając za sobą w przepaść również monogamii?".

"Nieskrępowane stosunki płciowe" - oto lekarstwo na nietolerancję, trudności ekonomiczne, prostytucję itd. Będziemy dżumę leczyć cholerą.

Engels kolejny raz "dowodzi", że monogamiczne związki zrodziły prostytucję, co, nawet jak na człowieka, który nie jest w stanie pojmować świata w kategoriach moralnych, jest twierdzeniem karkołomnym. (...)

Stosowanie uproszczeń jest ulubioną strategią Engelsa. "Jeśli moralne jest tylko małżeństwo oparte na miłości - pisze - to jest nim tylko takie, w którym miłość trwa. Czas trwania indywidualnej miłości płciowej jest różny u różnych jednostek, szczególnie u mężczyzn, i w razie zupełnego wygaśnięcia miłości lub wyparcia jej przez nową namiętną miłość, rozwód jest dobrodziejstwem zarówno dla obu stron jak dla społeczeństwa. Zaoszczędzi się tylko ludziom zbytecznego babrania się w brudach procesu rozwodowego".

Jakże logiczne się to wydaje, nieprawdaż? "Rozwód jest dobrodziejstwem". Proste i łatwe. A jednak... Człowiek nie jest obiektem ekonomicznym, choć ciągle ktoś usiłuje go takim uczynić, ma duszę, ma uczucia - nie tylko miłości płciowej, ale i innej miłości, kocha nie tylko z powodu stosunków płciowych, ma swą godność i nie można nim manipulować, by zadośćuczynić utopii... Jakież to wydaje się proste: stara namiętność wypierana jest przez nową i żyjemy sobie dalej... A co z drugą stroną związku? Może, a raczej na pewno, "nowa namiętność" prowadzi do klęski partnera(ki)? Wszak ludzie posiadają uczucia, których nie wolno ranić, mają dzieci, których nie wolno krzywdzić. Nic o tym nie chce wiedzieć zadufany w sobie filozof żyjący na koszt ojca, bon vivant bez rodziny i zobowiązań. Pojęcie człowieka sprowadził do elementu produkcyjnego - tylko tyle się liczysz, na ile jesteś przydatny społecznej produkcji...

Doświadczenie życiowe Fryderyka Engelsa, jego styl życia odciskają się na poglądach filozofa, a spośród wszystkich prac teoretycznych najmocniej właśnie w rozważaniach o rodzinie. Jest to widoczne także i w tej frazie: "Ale co nowego [po rewolucji społecznej - przyp. red.] dojdzie? To rozstrzygnie się wówczas, gdy wyrośnie nowe pokolenie: pokolenie mężczyzn, którym nigdy w życiu nie zdarzyło się kupić kobiety za pieniądze lub za pomocą innych społecznych środków potęgi, i pokolenie kobiet, którym nigdy nie zdarzyło oddać się mężczyźnie z jakichkolwiek innych względów niż z prawdziwej miłości ani też odmówić ukochanemu z obawy przed następstwami ekonomicznymi". Jest to wyraźna sugestia, że w czasach Engelsa mężczyźni masowo kupują kobiety za pieniądze - takich przekazów nie dostarczają jednak żadne źródła historyczne, więc mniemanie filozofa wynika chyba tylko z jego ­doświadczenia...

Jeżeli takie refleksje znanego myśliciela i mężczyzny docierają do świadomości działaczek społecznych walczących o prawa kobiet, zwłaszcza w jakiś sposób nieszczęśliwie doświadczonych we własnym życiu, to nic dziwnego, że przyjmują je z ochotą jako ważny element własnego credo, własnego programu. Przyjmują z ochotą i nadzieją, bo filozof obiecuje im, że po rewolucji nastanie świat doskonały, mężczyźni staną się automatycznie szlachetni, kobiety i ich ukochani będą się sobie oddawać tylko "z prawdziwej miłości". Co zaś przynoszą rewolucje, jak ich okrucieństwo fatalnie wpływa na stosunki między ludźmi, wiedziano i w czasach Engelsa. Tym bardziej kilkadziesiąt lat po jego śmierci nikt rozsądny nie mógł mieć wątpliwości co do utopijnego charakteru rozważań i przepowiedni "komunisty we fraku". Chyba że komuś te rozważania pasowały i wciąż pasują do struktury nowej inżynierii społecznej, jako świetnie brzmiąca obiecanka i budząca płonne nadzieje propaganda...

Na koniec traktatu o rodzinie autor pokazuje się już nie tyle jako filozof, ale jako prawdziwy, bojowy rewolucjonista. "Gdy ci ludzie będą już istnieli" - pisze o pokoleniu porewolucyjnym - "to diablo mało będą się oni interesowali tym, co według pojęć dzisiejszych robić powinni; stworzą oni swe własne metody postępowania i odpowiednią do nich opinię publiczną co do postępowania każdej jednostki - kropka".

(...) Tu niestety Engels przewidywał właściwie; rzeczywiście we wszystkich krajach, gdzie doszło do rewolucji komunistycznych, nastali ludzie, którzy "diablo mało się interesowali" tym, co było dawniej. Leczyli z "przesądów" i "przywar klasowych" tak, jak ów lekarz, co ból głowy likwidował jej obcięciem. Wiemy aż nadto dobrze, jak było, wiemy, dokąd doprowadzili nas i siebie wyznawcy nowej "religii", nie ma potrzeby tutaj tego przywoływać.

Czy Engels rzeczywiście, pisząc o rodzinie i związkach małżeńskich, był całkowicie pewny swoich racji? Jednak chyba nie. Dowodzi tego finał jego rozprawy, gdzie odwołuje się do swego ulubionego Lewisa Morgana, który stwierdza wyraźnie: "Rodzina musi się rozwijać wraz z rozwojem społeczeństwa, musi się zmieniać w miarę, jak zmienia się społeczeństwo - zupełnie tak jak dotąd. Rodzina jest wytworem systemu społecznego i będzie odzwierciedlała stan jego rozwoju kulturalnego. Ponieważ rodzina monogamiczna ulegała ulepszeniu od początku cywilizacji, a w czasach nowożytnych w sposób szczególnie widoczny, to możemy co najmniej przypuszczać, że jest ona zdolna do dalszego udoskonalenia się, póki nie zostanie osiągnięta równość obu płci. Gdyby w dalekiej przyszłości rodzina monogamiczna nie była w stanie zadośćuczynić wymaganiom społeczeństwa, to niepodobna przepowiedzieć, jaka będzie forma, która ją zastąpi".

Engels cytuje Morgana, by jego słowami postawić znak zapytania po wszystkich swoich wywodach; "rodzina monogamiczna ulegała ulepszeniu", a on przecież wywodził na tylu stronach coś innego... Trzeba też wyjaśnić, że według ówczesnych standardów pojęciowych "osiągnięcie równości obu płci" absolutnie nie oznaczało tego, co koncypują teraz genderyści. Nie chodziło w żadnym wypadku o biologiczne zrównanie, lecz społeczne, o uzyskanie więcej praw dla kobiet, co też i w cywilizowanych krajach sukcesywnie następowało. Dzięki temu możemy dziś zapytać: jakim to wymaganiom społeczeństwa nie jest w stanie zadośćuczynić rodzina? (...)



    Autor jest wydawcą, publicystą, fotografikiem, założycielem wydawnictwa "Biały Kruk" oraz miesięcznika "WPIS. Wiara, Patriotyzm i Sztuka", pomysłodawcą, redaktorem i autorem opracowań graficznych do ponad 200 książek i albumów.

    Artykuł zawiera obszerne fragmenty rozdziału Leszka Sosnowskiego z pracy zbiorowej pt. "Dyktatura gender" autorstwa Adama Bujaka, ks. Dariusza Oko, Benedykta XVI, ks. Waldemara Chrostowskiego, Krzysztofa Feusette, abp Henryka Hosera, Gabriele Kuby, Leszka Sosnowskiego i Aleksandra Stępkowskiego, wydanej przez wydawnictwo "Biały Kruk". Opublikowano w portalu Psychologia.net.p za zgodą Wydawcy.




Opublikowano: 2019-07-07



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu