Artykuł

Anna Kaźmierczyk-Słomka

Anna Kaźmierczyk-Słomka

Uwolnić miłość


W drodze


Związek można porównać do podróży. Wyruszamy w nią z radością, oczekując nagrody na końcu, początek jest pełen nadziei i ekscytacji. Idąc, po jakimś czasie odczuwamy zmęczenie, znużenie i sami nie wiemy, czy zawrócić czy iść dalej. Nie chcemy wracać - gdy już tak daleko doszliśmy, ale boimy się, że dalsza wędrówka nie przyniesie nic, prócz zmęczenia. Idziemy więc dalej, ale towarzyszą nam zwątpienie, irytacja, rozczarowanie, bo nie tak wyobrażaliśmy sobie podróż...

Myślę, że warto wtedy się zatrzymać i porozmawiać z samym sobą o tej drodze: gdzie idę, po co, kiedy chcę tam dotrzeć, co chciałbym przeżyć w trakcie podróży, jak bardzo mogę się zmęczyć? Jeśli tego nie robimy, tylko uparcie kroczymy naprzód, narasta strach, ogarnia nas zwątpienie i gniew. Czy możemy więc zawrócić? Gdzie wtedy bylibyśmy i po co? Czy możemy stać w miejscu? Jak długo?

Jaki jest sens tej podróży: cel, wkładany wysiłek, ciekawość, co za zakrętem, strach przed upływem czasu, samotnością, a może jeszcze coś innego?

Każdy z nas idzie inną, niepowtarzalną drogą - choć pozornie wszystkie drogi są podobne: mają początek, środek, koniec. Patrzymy na innych i zazdrościmy im ich drogi, "mają lżejszą, ciekawszą piękniejszą". W naszej widzimy tylko kurz, trud i zagubiony kierunek. Kto nam ma no nowo wyznaczyć kierunek, w którym chcemy podążać: media, moda, przyjaciele, rodzice, terapeuci?

Każda z tych osób może to zrobić, tylko czy to nas uszczęśliwi, sprawi, że odczujemy radość i ekscytację?

Odpowiedzi są w nas, choć nie zawsze w to wierzymy, zapomnieliśmy lub boimy się z nimi zmierzyć.

Z jakim bagażem wchodzimy w związek?


Na początku ulegamy fascynacji drugą osobą. Pragniemy, aby ona uszczęśliwiła nas, a my ją. Nie wiadomo kiedy fascynacja zostaje zastąpiona złością, poczuciem skrzywdzenia i niezrozumienia.

Pary przychodzące na terapię mówiąc o przyszłości przywołują dobre wspomnienia. Kiedyś było dobrze między nimi, rozumieli się, wspierali, a z czasem... coś się zmieniło, popsuło. Skąd ta zmiana?

Wybierając daną osobę kierujemy się różnymi pobudkami. Zawsze jednak jest to nasz wybór - choć po czasie wypieramy ten fakt i zastępujemy go myśleniem typu: "byłem młody, niedoświadczony, głupi", "tak długo chodził, aż wychodził" , "na początku był (była) zupełnie inny (inna)".

Często nieświadomie pragniemy odtworzyć klimat emocjonalny znany z relacji z osobami znaczącymi - zazwyczaj rodzicami. To co działo się w naszym domu rodzinnym, jest naszym, często ukrytym wzorem. Gdy mieliśmy szczęście i wyrastaliśmy wśród dojrzałych dorosłych, którzy się kochali, cenili i szanowali, a dziecku poświęcali uwagę i czas, prawdopodobnie po "opadnięciu różowych okularów" będziemy wstanie zbudować stabilny, szczęśliwy związek. Jeśli jednak tak nie było i dorastaliśmy w ciężkim, niezdrowym klimacie kłótni, oskarżeń, rywalizacji lub rodzice nie obdarzali nas uwagą, będzie nam trudno być wolnym i dojrzałym partnerem. Nie oznacza to, że osoby z "szczęśliwym dzieciństwem" zawsze będą miały szczęśliwe małżeństwo i odwrotnie.

Każdy wchodzi w związek z bagażem przekonań, nadziei, wiedzy o tym, jak się ma zachowywać kobieta, a jak mężczyzna. Im mniej świadomi jesteśmy tego bagażu, tym trudniej zbudować szczęśliwy związek z naszym partnerem.

G. Beatson (pionier systemowych koncepcji terapeutycznych, myśliciel, antropolog, badacz, znany jako twórca hipotezy podwójnego wiązania, tłumaczącej powstawanie schizofrenii) podczas prac badawczych na Bali odkrył, że w całym ich społeczeństwie nie występują kłótnie, wybuchy złości czy niezadowolenia. Okazało się, że wychowując dzieci Balijczycy starali się osłabiać ich wrodzoną tendencję do złości, gniewu, wściekłości. Dzieci te później unikają sytuacji mogących pobudzić ich złość. W ten sposób naturalne w naszym kręgu kulturowym zjawiska takie jak konflikt, rywalizacja, chęć dominowania tracą rację bytu.

Odkrycie to potwierdza, że światopogląd, cechy charakteru, sposób bycia - są nabyte. Uwidocznia to także, jak ważne są doświadczenia wczesnodziecięce. Dzieciństwo determinuje nasz stosunek do związku partnerskiego, roli naszej i partnera. Gdy jesteśmy nieświadomi wpływu naszych rodziców, ich przekazów i sposobu traktowania nas, możemy w pewnym momencie "zgubić" realnego partnera i tkwić w związku z rodzicem przeciwnej płci. Wtedy dążymy do zdobycia szacunku uznania i miłości nie tyle partnera, co ojca lub matki. Gdy brakowało nam miłości, uwagi, cierpliwości ze strony opiekunów, rozwijaliśmy się w poczuciu nieważności, małej wartości, niepewności. Dążymy wtedy do zmiany tego stanu rzeczy. Pragniemy być dla kogoś najważniejsi, najpiękniejsi, najmądrzejsi itd. Zakochując się, doświadczamy właśnie takiego stanu i czujmy się szczęśliwi. Stan zakochania nie trwa jednak wiecznie, i gdy mija, czujemy się odrzuceni - tak, jak kiedyś w dzieciństwie.

Oczywiście nie pamiętamy niczego takiego, często uważamy, że mieliśmy normalne dzieciństwo, kochających rodziców. Jednak gdy w związku oczekujemy od partnera, aby podtrzymywał nasze poczucie własnej wartości, oznacza to, że nie jesteśmy w pełni wolni i niezależni. Wiele kłótni małżeńskich o pozornie błahe sprawy toczy się w istocie o chęć zaspokojenia niezaspokajalnego. Bo nawet bardzo kochający, oddany i doceniający partner, nie jest wstanie zbudować w drugim poczucia jego własnej wartości. Współmałżonek nie jest również terapeutą, który wypełni pustkę, brak wiary w siebie i nada poczucie sensu życia.

Wolność czy lęk?


Nasze życie toczy się w określonym schemacie. Schematami również często zasłaniamy uczucia, potrzeby, pragnienia. Gdy kłócimy się o to, kto ma wynieść śmieci, o co naprawdę się kłócimy? Wspólnie śmiecimy, nikt z premedytacją nie śmieci więcej po to, aby druga strona musiała częściej spacerować do kontenera. Skąd więc poczucie niesprawiedliwości lub braku zaangażowania? Mówiąc oględnie, osoby niepewne swojej wartości - sprawdzają w ten sposób zaangażowanie partnera. Stawiają sprawę na ostrzu noża, gdyż boją się, że partner już nie kocha lub kochać przestanie, gdy nie będziemy czujnie go obserwować. Chcą też udowodnić, że ich racja jest ważniejsza.

Często kobiety skarżą się, że cały dom na ich głowie, a mąż palcem nie kiwnie. Obrażają się, obwiniają partnera, podczas gdy to one same chcąc pokazać swoją miłość i zaangażowanie, doprowadziły do tego, że robią wszystko, a partner nic. Często za taką postawą kryje się lęk, że gdy nie będę się bardzo starać, dbać o mężczyznę i dom - to on odejdzie. Lub przekonania dziedziczone z pokolenia na pokolenie, że do kobiety należy dbanie o dom i mężczyznę, że mężczyźni są od innych spraw. Mężczyźni z kolei czują się niedoceniani przez partnerki w wysiłkach, jakie podejmują poza domem, aby wszystkim żyło się lepiej. Zaharowują się, a w podziękowaniu mają tylko narzekania. Mężczyzna taki podświadomie obawia się porzucenia, gdyby kobieta znalazła lepszego.

Gdzie w tym wszystkim wolność? Wolność i miłość? Nie da się nikogo zmusić do miłości. Gdy zechce odejść i tak odjedzie. Ale jeśli jest ze mną, to właściwie dlaczego? Czy mamy odwagę zajrzeć głęboko w siebie i znaleźć odpowiedź na to pytanie?

Pary uczestniczące w psychoterapii właśnie z tym pytaniem muszą się zmierzyć. Nikt nie ma nad nami władzy, aby zmuszać nas do zmywania, sprzątania, prac ponad siły. Jeśli to robimy - to sami tego chcemy, bo jest to naszą polisą "nie zostawi mnie, bo tak się dla niego (niej) poświęciłam", "tak funkcjonowało małżeństwo moich rodziców, dziadków, więc tak trzeba robić". Jeśli to robimy, bo uważamy, że za nas nikt tego nie zrobi, to nasz obowiązek, inaczej zginiemy z głodu lub brudu - a przynajmniej w nim utoniemy, ulegamy własnym, wewnętrznym schematom. Sami pozwalamy, aby się czuć przymuszanym, wykorzystywanym, nieszczęśliwym.

Osoby mające wysokie poczucie własnej wartości nie dopatrują się w czynnościach dnia codziennego drugiego dna. Nie obawiają się wykorzystania i porzucenia. Sprzątają, gotują, pracują dla siebie, dla rodziny dla kochanej osoby. Bo chcą, bo taka jest potrzeba, konieczność. Nie oczekują w zamian wyrazów uznania, wdzięczności, ani równego wkładu drugiej strony. Dzieje się to automatycznie. Druga strona również robi, co do niej należy, co potrafi i co może dla dobra związku, rodziny i siebie.

Odpowiedzialność za samego siebie


Nikt z zewnątrz nie jest nas wstanie uszczęśliwić (lub unieszczęśliwić). Robimy to sami. Druga osoba może nam w tym towarzyszyć i wtedy inaczej przeżywamy nasze szczęście (lub nieszczęście). Gdy czujemy się nieszczęśliwi przez związek lub partnera, nie ma co czekać na cud, że "będzie tak jak kiedyś". Zmiany trzeba rozpocząć w sobie. Zmienić swoje wewnętrzne schematy: "muszę" na "chcę" lub "nie chcę". Nie jest to łatwe do osiągnięcia. Jesteśmy tak przesiąknięci wzorcami nabytymi w procesie wychowania, że wydaje się nam, że to właśnie my tacy jesteśmy, to nasz charakter i nic nie możemy z tym zrobić. To ten drugi powinien się zmienić, dostosować do naszych oczekiwań.

Aby uzyskać poczucie sensu i spełnienia w związku, należy przede wszystkim kochać i cenić siebie. Wtedy jesteśmy zdolni obdarzyć drugą osobę miłością i szacunkiem wolnym od emocjonalnego szantażu, zależności czy od gier. Daje to nam również ogromną wolność i nieograniczone możliwość. Stajemy się autorami życia, a nie odtwórcami jednej z ról w scenariuszu napisanym przez kogoś innego.



    Autorka jest psychologiem, certyfikowaną psychoterapeutką Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, specjalistką terapii rodzin. Od 10 lat pracuje z ludźmi, pomagając im w wielu różnych problemach i trudnościach.

    Zobacz także: www.psycholog-gliwice.com/.




Opublikowano: 2013-03-19



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu