Artykuł

Włodzimierz Pańków

Dylematy i pułapki legitymizacji porządku społecznego PRL i III Rzeczpospolitej


Współczesne sposoby legitymizowania społecznego porządku


Pojęcia legitymacji i legitymizacji towarzyszą na ogół refleksji na temat władzy i instytucji, zresztą niekoniecznie rozłącznie, gdyż, jak wiadomo, refleksja ta dotyczy zjawisk dość ściśle ze sobą związanych. Owocem istnienia stosunków władzy w skali makrospołecznej i funkcjonowania instytucji społecznych jest porządek (ład) społeczny, jedną z charakterystyk którego również może być określona legitymacja i określone procesy legitymizacji.

Z powyższych, dość oczywistych konstatacji można wyprowadzić nie takie znów oczywiste wnioski odnoszące się do problematyki legitymacji i legitymizacji porządku społecznego. Wniosek zasadniczy, z którego mogą wyniknąć inne wnioski, zawiera się w tym, że głównymi instrumentami legitymizacji tego porządku są społeczne wartości i ich systemy, a ściślej rzecz ujmując - powoływane się na nie i odwoływanie się do nich w praktyce funkcjonowania instytucji i organizacji tworzących ten porządek (ład).

Typologia wartości realizowanych przez instytucje i organizacje


Zanim przejdę do prezentacji typologii wartości związanych z działaniami i funkcjonowaniem instytucji i organizacji, często opisujących czy wręcz determinujących te działania i/lub ich efekty - przypomnę próby porządkowania świata wartości podejmowane przez socjologów, filozofów, antropologów kulturowych (społecznych) czy psychologów, bez związku z ich wpływem na funkcjonowanie wspomnianych struktur.

Znany polski filozof i socjolog F. Znaniecki w pracy opublikowanej w 1920 roku wyróżnił wartości absolutne i wartości względne, przy czym dla Znanieckiego wartości są przedmiotami, które mogą być rozpatrywane jedynie jako cele ludzkich działań; wartość względna to "przedmiot, któremu u podmiotu odpowiada psychologiczne zjawisko uczucia"; w domyśle - wartości absolutne nie muszą być związane z uczuciem "podmiotu" - są uznawane intersubiektywnie [1].

W książce M. Misztal o wartościach w socjologii, przypomniane zostało podobne rozróżnienie wartości autotelicznych (tzn. wewnętrznych) i instrumentalnych, wprowadzone przez T. Parsonsa, przy czym autorka książki położyła nacisk na to, że takie rozróżnienie nie ma sensu, gdy się mówi o wartościach "w ogóle" [2]; powrócimy do tej kwestii w dalszych rozważaniach.

Warto również przypomnieć wprowadzone już dziesiątki lat temu przez S. Ossowskiego rozróżnienie wartości uroczystych czy też "odświętnych" oraz wartości codziennych. Do określenia tej pierwszej kategorii wartości używa się również takich pojęć jak "wyższe" czy "cywilizacyjne".

Niejako "w poprzek" powyższych rozróżnień (typologii) idzie rozróżnienie wartości uznawanych i odczuwanych (S. Ossowski), odnoszące się do wartości rozumianych psychologicznie. Jeśli chodzi natomiast o wartości rozumiane socjologicznie, a szczególnie te polegające na koncepcjach czy konceptualizacjach stanów pożądanych stosunków lub systemów społecznych, to proponowałbym raczej rozróżnienie trzech rodzajów wartości: (1) deklarowanych ew. głoszonych oficjalnie, (2) wyznawanych, i (3) realizowanych w praktyce, poprzez zasady funkcjonowania lub efekty działalności. Oczywiście, ich rozróżnienie w praktyce nie jest rzeczą prostą, a w większości przypadków może stanowić wręcz przedmiot czy cel postępowania badawczego socjologa.

Uwagę socjologów zajmujących się makro-strukturami przyciągają najczęściej właśnie te wartości, które są uznawane za wartości "wyższego rzędu": absolutne, autoteliczne, cywilizacyjne, odświętne, moralne, uroczyste, wewnętrzne. Gdy są one odnoszone do działających podmiotów, najczęściej indywidualnych, to podlegają one procesom internalizacji (interioryzacji) i polegają - jak by powiedział Parsons [3] - na "kultywowaniu wzorów i usuwaniu napięć", gdy zaś są odnoszone do takiego czy innego systemu, to związane są z jego podsystemem integracyjnym i funkcjami integracyjnymi społeczeństwa. Zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku dla ich określenia rezerwowałbym pojęcie najogólniejsze, obejmujące, moim zdaniem, wszystkie wymienione znaczenia: wartości społeczne lub moralne.

Główną wartością należącą do tej kategorii jest niewątpliwie wolność - pojęcie określające - na poziomie makrospołecznym - pewien typ pożądanej relacji pomiędzy, z jednej strony, jednostką, z drugiej zaś - społeczeństwem, władzą, w tym - władzą państwową; chodzi o typ relacji, w której te drugie podmioty w jakiś sposób gwarantują autonomię tego pierwszego. W zastosowaniu do takich bytów społecznych, jakimi są instytucje i organizacje, wartość wolności oznacza pewien typ pożądanej relacji - podobny do opisanej wyżej - pomiędzy ich uczestnikami a władzą instytucjonalną bądź organizacyjną.

Jak się wydaje, trochę podobnie można zdefiniować taką wartość jak bezpieczeństwo; tu również mamy do czynienia z pewnym typem pożądanej relacji pomiędzy społeczeństwem i/lub państwem a jednostką, w której te pierwsze podmioty gwarantują jednostce bądź nietykalność, bądź pewne minimum konsumpcji ("minimum socjalne"), bądź jedno i drugie. Co oznacza ta wartość w przypadku instytucji i organizacji, jest kwestią znacznie bardziej skomplikowaną. Ani instytucja totalna (Goffman), ani organizacja przymusowa (Etzioni) nie mogą np. gwarantować nietykalności tym uczestnikom tych organizacji, którzy nie należą do tzw. personelu czy kategorii "wyższych uczestników"; to samo odnosi się do wartości nazywanej wolności - wspomniane instytucje i organizacje służą, jak wiadomo, do ograniczania wolności tych, którzy naruszają określone normy prawne obowiązujące w danej wspólnocie.

Jest kilka wartości określających pożądany stan stosunków kształtujących się pomiędzy uczestnikami wspólnoty czy społeczeństwa, a także - w nieco innym sensie, pomiędzy uczestnikami instytucji i organizacji. Mam tu na myśli m.in. takie wartości, jak równość, sprawiedliwość, solidarność (braterstwo) czy miłosierdzie (miłość). Równość jest pożądaną cechą procesów dystrybucji dóbr i usług, tzn. taką ich cechą, która gwarantuje podobny stopień ich dostępności dla różnych kategorii lub grup społecznych. Sprawiedliwość jest wartością opisującą pożądany stan rzeczy w dwóch obszarach: (1) w obszarze wymiaru kar i nagród za łamanie norm prawnych - a czasami również moralnych - lub działania przekraczające "moralne normatywy" - oczekiwania - obowiązujące w danej wspólnocie, (2) w obszarze procesów redystrybucji dóbr i usług, realizowanych według określonych zasad i kryteriów, mniej lub bardziej akceptowanych i legitymizowanych społecznie; tak rozumiana sprawiedliwość nazywana jest społeczną lub redystrybucyjną.

Do realizacji pierwszej wartości powoływane są osobne instytucje, nazywane instytucjami wymiaru sprawiedliwości. Sprawiedliwość "społeczna" lub "redystrybucyjna" jest realizowana - lub też nie jest - poprzez zasady funkcjonowania bądź efekty działania wszelkiego typu instytucji, szczególnie zaś: edukacyjnych, ekonomicznych, instytucji pracy itp. Bardzo ważnym miejscem określającym poziom realizacji tych wartości są także wszelkiego typu organizacje, w szczególności zaś organizacje utylitarne i normatywne (A. Etzioni).

Solidarność i miłosierdzie to wartości opisujące pożądany charakter stosunków międzyludzkich, który może stanowić rezultat określonych wewnętrznych stanów uczestników tych stosunków, zorientowanych na ekwiwalentność procesów materialnej i emocjonalnej wymiany, które zachodzą między tymi uczestnikami. Szczególnie preferowanym terenem realizacji tych wartości są, z jednej strony, instytucje religijne, niektóre typy instytucji pracy (np. związki czy stowarzyszenia zawodowe), niekiedy instytucje militarne czy edukacyjne, a nawet penitencjarne, rodzinne, sportowe i rekreacyjne, także organizacje normatywne (np. partie, szpitale ogólne), a nawet - utylitarne, a więc zakłady pracy oparte na kontrakcie.

Gdzieś pomiędzy omówionymi wyże dwiema kategoriami wartości można ulokować kolejną wartość: godność, najczęściej nazywaną "osobistą". Opisuje ona, z jednej strony, pożądany, pełen szacunku stosunek członków danej wspólnoty - społeczeństwa globalnego, uczestników instytucji czy organizacji - szczególnie jej liderów, do jednostek, z drugiej zaś - spełniający pewne etyczne i estetyczne normy i standardy sposób postępowania tych jednostek w określonych okolicznościach, np. w obliczu presji bądź zagrożenia.

Na uwagę zasługują niewątpliwie jeszcze co najmniej dwie wartości społeczne: prawda i jawność, szczególnie zaś prawda w życiu publicznym oraz jawność tego życia, ze szczególnym naciskiem na jawność funkcjonowania instytucji władzy. Te dwie wartości opisują pożądane cechy procesów komunikowania się członków społeczeństwa, wertykalnych i horyzontalnych; jakość tych procesów uznawana jest coraz częściej za istotny czynnik i warunek swoistej "higieny życia społecznego i publicznego". Warto przy tym pamiętać, że wartości te, a szczególnie "prawda", uznane zostały za takie w pierwszej kolejności w pewnych instytucjach i wspólnotach "niższego" szczebla (np. instytucje i wspólnoty religijne czy intelektualno-edukacyjne), zanim zostały upowszechnione i "rozciągnięte" na makro-struktury. W tym kontekście prawda, nazywana niekiedy "naukową", oznaczała pożądaną cechę ("zgodność z rzeczywistością") określonego rodzaju twierdzeń i, szerzej, "komunikatów", które miały tworzyć specyficzny, zgodny z pewnymi standardami, system wiedzy.

Gdy zajmujemy się światem instytucji, a szczególnie organizacji, znaczenia nabierają wartości czy też kryteria z nieco innej "półki", związane, w języku T. Parsonsa, z realizacją funkcji adaptacyjnych społeczeństwa (produkcja dochodu niezbędnego dla materialnej, w tym - demograficznej, jego reprodukcji). Te wartości reprezentują inną logikę i mogą pozostawać w oczywistej sprzeczności z logiką wyżej opisanych wartości; nazwane one zostały wyżej instrumentalnymi lub codziennymi; pojawia się też węższe określenie: wartości ekonomiczne [4].

To ostatnie pojęcie sugeruje, że są one generowane - stanowią pochodną oddziaływania - przez rynek lub, tam gdzie jego oddziaływanie jest ograniczone, przez pewne mechanizmy rynkowe, określające stan pragmatycznej sfery życia publicznego, w tym takich głównych jej elementów, jak organizacje i instytucje. Przy ocenie działalności tego rodzaju struktur społecznych stosowane są (bywają) właśnie kryteria pragmatyczne, które mogą być też nazywane wartościami pragmatycznymi lub prakseologicznymi.

Ujmując rzecz najogólniej można powiedzieć, że w kategorii wartości pragmatycznych lub prakseologicznych można wyróżnić dwie zasadnicze kategorie: (1) tych, które opisują pożądane stany struktur nazywanych instytucjami lub organizacjami, oraz (2) tych, które określają pożądane wzory działań (zachowań) uczestników tych struktur. Istnieje też taka wartość pragmatyczna, która opisuje zarówno wspomniane struktury, jak i wzory podejmowanych w nich działań.

W pierwszej kategorii wartości pragmatycznych (nazywanych też prakseologicznymi) wymienić należy: rentowność, skuteczność, efektywność, ekonomiczność i konkurencyjność. Definicje tych wartości, a nawet sformalizowane ich wzory, można znaleźć w pracach prakseologów i niektórych ekonomistów. Charakteryzując je pokrótce można powiedzieć, że opisują one takie pożądane cechy organizacji oraz tych instytucji, które podlegają procesom marketyzacji i komercjalizacji, jak:
  • uzyskiwanie trwałej nadwyżki dochodów nad kosztami działalności, w tym - produkcji,
  • trwała zdolność osiągania celów działalności czyli pewnych pożądanych stanów rzeczy pod określonymi względami, najlepiej dających się jakoś wymierzyć lub, przynajmniej - zoperacjonalizować,
  • trwałą zdolność do uzyskiwania wymiernego finansowo efektu działalności,
  • zdolność ograniczania nakładów przeznaczanych na własne funkcjonowanie, a w tym - na działalność produkcyjną lub usługową,
  • zdolność utrzymywania i/lub umacniania własnej pozycji na rynku i uzyskiwania tzw. przewagi konkurencyjnej nad innymi organizacjami lub instytucjami.

W gruncie rzeczy chodzi tu o zdolności i umiejętności w miarę ciągłego utrzymywania pozytywnego bilansu zasobów: ludzkich, finansowych, materialnych i informacyjnych. Te umiejętności i zdolności w warunkach współczesnego rynku związane są z jeszcze jedną wartością, jaką stała się wielostronnie rozumiana elastyczność: struktury organizacyjnej, w tym - systemu wewnętrznej i zewnętrznej komunikacji, technologii, zatrudnienia itp. Ujmując sprawę od strony uczestników organizacji i instytucji, chodzi także o elastyczność działań i sposobów postępowania tychże uczestników, która jest zaprzeczeniem sztywności i rygoryzmu. Patrząc od tej samej strony - chodzi być może jeszcze bardziej o taką szczególną cechę, którą większość współczesnych pracodawców uznaje u swoich podwładnych za wartość, jaką jest ich dyspozycyjność, czyli zdolność do świadczenia pracy w każdym czasie i w każdych okolicznościach.

Zresztą, zestaw wartości pragmatycznych nie jest stabilny i może ulegać zmianom w powiązaniu ze zmianami cech technologii, informacyjnych i innych, a także pod wpływem zmian cech rynku czy rynków.

W podsumowaniu tej części rozważań chciałbym zwrócić uwagę na kilka fundamentalnych kwestii, wynikających z istnienia i społecznego funkcjonowania omówionych wyżej kategorii wartości.

Po pierwsze, jak to zauważają od dość dawna znani badacze i myśliciele, filozofowie, socjologowie i antropolodzy (np. Gray), nie istnieje jakaś uniwersalna, obowiązująca we wszystkich cywilizacjach czy kulturach, hierarchia wartości. Ta, którą wyżej dość pobieżnie zaprezentowałem, obowiązuje w kręgu cywilizacji euro-atlantyckiej i jest produktem euro-centryzmu jej twórców; nie musi ona być akceptowana w krajach Afryki, w Chinach, Indiach czy nawet stosunkowo nam bliskiej Rosji.

Po drugie, nawet w ramach naszej cywilizacji trwa od setek, a może tysięcy lat bardzo ważna debata o tym, które z wartości nazwanych tu społecznymi czy moralnymi i w jakim porządku powinny być lansowane i realizowane. Na tym zresztą bazują różnice pomiędzy różnymi orientacjami politycznymi współczesnego świata nazywanego Zachodem.

Po trzecie, wydaje się, że stałe napięcie i sprzeczności, a także pewnego rodzaju równowaga pomiędzy, z jednej strony, wartościami społecznymi czy moralnymi, z drugiej zaś, pragmatyczno-prakseologicznymi, określają tożsamość cywilizacji europejskiej czy też europejsko-atlantyckiej. Zapewniają one w miarę ciągłą reprodukcję zarówno pewnych cech stosunków społecznych i ładu społecznego charakteryzujących te cywilizację, jak i jej materialnego wymiaru (aspektu).

Po czwarte, niejako wspólnym mianownikiem cywilizacji euro-atlantyckiej jest pewna nadrzędna czy też naczelna wartość, za jaką uznawana jest, chyba od czasów starożytnej Grecji, racjonalność, będąca, dla wielu myślicieli europejskich (Hegel, Weber), produktem procesów racjonalizacji. Światem, w którym ta wartość i te procesy realizowały się w najwyższym stopniu był i jest świat instytucji i organizacji; nie można tego przypisać makro-strukturom, których funkcjonowanie wielokrotnie urągało zasadzie czy też wartości racjonalności.

Po piąte, w pewnych okresach historycznych, takich jak przeżywana przez wiele społeczeństw w ostatnich dziesięcioleciach transformacja czy "tranzycja", zorientowana na restaurację instytucji pluralistycznego społeczeństwa i policentrycznego państwa, a także instytucji rynku i wokół-rynkowych, następuje swoiste zakłócenie proporcji czy też równowagi, między innymi pomiędzy tymi wartościami, które nazwaliśmy społecznymi (moralnymi) oraz wartościami pragmatycznymi. Powoduje to poważne deformacje w świecie dóbr i usług oraz w funkcjonowaniu instytucji i organizacji, groźne dla samej tożsamości cywilizacji.

Po szóste, absolutyzacja wartości pragmatyczno-prakseologicznych, m.in. takich jak rozmaicie rozumiana elastyczność czy dyspozycyjność, prowadzi do deformacji ludzkich osobowości (Senett) i destrukcji więzi społecznych. Świat staje się wielkim "śmietnikiem" wypełnionym ludzkimi "odpadami" (Z. Bauman).

Pamiętając o problemach wynikających ze sprzeczności i deformacji stanowiących efekt takiego a nie innego funkcjonowania powyższych kategorii wartości - społecznych i pragmatycznych - nie należy zapominać, że w pewnych okresach społeczne środowisko człowieka bywa kształtowane również przez świat swego rodzaju anty-wartości czy, choć brzmi to paradoksalnie, wartości negatywnych. W XX wieku np. działanie wielu instytucji i organizacji, a nawet całych systemów instytucjonalnych zostało ukierunkowane na realizację takich anty-wartości, jak: nienawiść, zniewolenie, społeczna lub fizyczna eliminacja różnych segmentów społeczeństw, zagrożenie egzystencji, upowszechnienie kłamstwa, atomizacja społeczeństwa, niesprawiedliwość itp. Tego rodzaju anty-wartości występują w pewnym zakresie w każdym społeczeństwie ale były okresy w historii, m.in. pomiędzy 1918 a 1998 rokiem, kiedy stawały się one w pewnych społeczeństwach dominującymi, poczynając od bolszewickiej Rosji i kończąc na niektórych krajach byłej Jugosławii.; rezultatem tej dominacji było stworzenie i rozwój pewnego typu instytucji i organizacji oraz powszechność pewnych negatywnych, destrukcyjnych praktyk społecznych.

Szczególnym terenem realizacji anty-wartości (wartości negatywnych) były i są instytucje totalne (Goffman), z pominięciem jednak wspólnot klasztornych i, do pewnego stopnia, szpitali psychiatrycznych, a także organizacje przymusowe (A.Etzioni); we wspomnianym wyżej okresie w wielu krajach i społeczeństwach charakterystyczne cechy - struktury i praktyki (procedury) - tych instytucji i organizacji zostały "rozciągnięte", w różnym stopniu, również na innego rodzaju instytucje i organizacje. Instytucjami totalnymi stała się spora część instytucji politycznych (np. partie polityczne, urzędy), edukacyjnych, a nawet kulturalnych (np. stowarzyszenia i związki twórców); elementy przymusu zostały upowszechnione również w organizacjach utylitarnych (gospodarczych - np. obozy pracy, kołchozy), a nawet w organizacjach normatywnych (partie polityczne, szkoły, a nawet kościoły).


Legitymizacja porządku PRL-owskiego i ładu społecznego III Rzeczpospolitej: ciągłość i zmiany, różnice i podobieństwa


Okres 65 lat, który upłynął od wkroczenia Armii Czerwonej i towarzyszących jej oddziałów Ludowego Wojska Polskiego pod dowództwem polskich komunistów na terytoria Polski do 20-tej rocznicy powstania III Rzeczpospolitej obejmuje kilka podokresów różniących się pod względem stosowanych systemów i technik sprawowania władzy, jak również pod względem sposobów legitymizowania istniejącego porządku społecznego. Większość tych okresów charakteryzowały się stanem krytycznym, a więc były kryzysami legitymacji, co stanowiło rezultat zachwiania równowagi czy też proporcji pomiędzy wyróżnionymi wyżej typami wartości bądź dominacji anty-wartości (wartości negatywnych).

Jeśli chodzi o ład społeczny i system władzy w okresie bezpośrednio powojennym to charakteryzował się on mieszaniną elementów przemocy i wojny domowej, stanu wyjątkowego i okupacji. Próbując legitymizować taki system wprowadzano elementy symbolicznej manipulacji, narodowo-patriotycznej agitacji i społecznej propagandy, odwołującej się do potrzeb i interesów "ludu". Można powiedzieć, że w tym okresie porządek społeczny był "oparty na bagnetach", zarówno polskich żołnierzy podporządkowanych komunistom, jak i żołnierzy tzw. "Wielkiego Brata", który był żywotnie zainteresowany zainstalowaniem w Polsce ustroju opartego na wzorcach sowieckich. Niemałą rolę odgrywała także propaganda - dzisiaj nazywana PR-em - odwołująca się do przemian własnościowych, głównie na wsi (reforma rolna), ale również i w mieście (upaństwowienie fabryk, jakieś formy podmiotowości załóg fabrycznych); przedstawiciele nowej władzy posiadali chyba świadomość tymczasowości tych rozwiązań, co rzutowało na ograniczoną wiarygodność ich propagatorów.

W następnym okresie, gdy zaczęto rezygnować z utrzymywania pozorów liberalizmu ekonomicznego i politycznego i nastąpiło przejście do czystej wersji polskiego stalinizmu, przedstawiciele i instytucje władzy przeszły, z jednej strony, do stosowania mniej lub bardziej jawnego terroru, z drugiej zaś - do mniej lub bardziej trafnie adresowanego pozyskiwania zwolenników i uczestników nowego ładu spośród przedstawicieli młodego pokolenia Polaków. W akcjach propagandowo-wychowawczych odwoływano się do "wartości socjalistycznych" i "postępowego etosu", który miał łączyć młodych Polaków z przedstawicielami "oddziałów klasy robotniczej" oraz "pracującego chłopstwa i inteligencji" z innych krajów "demokracji ludowej", krajów kapitalistycznych i tzw. "krajów Trzeciego Świata".

Równolegle z wykorzystaniem tej do pewnego stopnia "pozytywnej" aksjologii stosowano metody legitymizowania nowego porządku oparte na posługiwaniu się anty-wartościami czy wartościami "negatywnymi", takimi jak nienawiść klasowa, przyzwolenie na przymus fizyczny i terror psychiczny stosowane w celu unicestwienia określonych klas i środowisk społecznych. Do takich anty-wartości należało notoryczne i powszechne posługiwanie się kłamstwem, ograniczanie autonomii wszelkich form zorganizowanego i zinstytucjonalizowanego życia społecznego, dążenie do pełnej jego kontroli i podporządkowania aparatowi represyjnemu, który w pewnych okresach stawał nawet ponad oficjalnie rządzącą partią. Efektem upowszechnienia tych wartości negatywnych były określone zjawiska psychiczne, psychospołeczne i mentalne, kształtujące syndrom zakłamania, wzajemnej nieufności, konformizmu i oportunizmu. Syndrom ten miał charakter trwały i kształtował sposoby myślenia i działania Polaków przez długie dziesięciolecia, a można nawet powiedzieć, że jego objawy nie ustąpiły do dnia dzisiejszego, mimo tego, co wydarzyło się w latach 1980-81, w okresie tzw. stanu wojennego, a nawet po 1989 roku.

Powoływanie się na "wartości postępowe i socjalistyczne", razem z wciąż składanymi obietnicami "coraz skuteczniejszego zaspokajania stale rosnących potrzeb klasy robotniczej, pracującego chłopstwa i inteligencji" tworzyło jedną z istotnych pułapek legitymizacji istniejącego porządku społecznego mimo, że w miarę upływu czasu i gromadzenia doświadczeń, indywidualnych i zbiorowych, coraz mniejszy odsetek obywateli poważnie traktował te elementy. Zresztą jednym z paradoksów tamtych czasów było to że ci, którzy owe wartości i obietnice traktowali poważnie, stawali się w pewnych sytuacjach, jeszcze bardziej kłopotliwi - z punktu widzenia stabilności systemu i bezpieczeństwa jego przedstawicieli - niż ci, którzy nie wierzyli w propagandę systemu. Nie wykluczam, że była to specyficzna cecha Polaków, których poziom cynizmu odróżniał się korzystnie od sąsiadów z krajów ościennych, i która skłaniała ich do notorycznych buntów i rebelii.

Trudno to obecnie w pełni udowodnić ale wydaje się, że to właśnie ta narastająca sprzeczność pomiędzy lansowanym nachalnie obrazem "socjalistycznej rzeczywistości społecznej", jakoby realizującej wspomniane wyżej "socjalistyczne, humanistyczne i postępowe wartości" a tzw. realiami tego czasu doprowadziła do rewolty z lat 1956-58, znanej pod nazwą "Polskiego Października" choć rozpoczętej najpierw przez robotników i mieszkańców Poznania i Wielkopolski, następnie podjętej i kontynuowanej przez robotników i inteligencję Warszawy, w tym ostatnim przypadku - działaczy i "aktywistów" zaangażowanych często w okresie stalinowsko-bierutowskim w tzw. budownictwo socjalistyczne. Wielu spośród nich poczuło się oszukanymi przez tzw. "władzę ludową", która w ciągu kilkunastu powojennych lat uformowała system "biurokratycznej nomenklatury" nie mający nic wspólnego z głoszonymi wartościami "demokracji socjalistycznej z udziałem mas ludowych". Ich bunt nie zawsze miał trwały charakter, czasami powracali do swoich dawnych ról i realizowali wzorce zachowań mieszczące się w dotychczasowych ramach czy koleinach.

Sprzyjały temu działania części aparatu władzy, która nie chciała pogodzić się z tym, by dotychczasowy dorobek "budownictwa socjalistycznego" poszedł na marne wskutek braku czujności przedstawicieli "socjalistycznego państwa". Podjęto więc m.in. obok działań represyjnych w czasie tzw. "wypadków poznańskich" oraz tych, które miały miejsce w Warszawie po zamknięciu redakcji "Po prostu" - działania propagandowe i organizacyjne mające na celu legitymizację nowego-starego porządku zarówno na poziomie makro-politycznym jak i na poziomie mezzo, tzn. w zakładach pracy.

Bardzo istotną rolę w procesach legitymizacji systemu komunistycznego w Polsce odegrał Władysław Gomułka, były, powojenny przywódca PPR, który w październiku 1956 roku stanął na czele jej następczyni, tzn. PZPR, a w tzw. międzyczasie był ofiarą represji stalinowskich. Powrócił on na to stanowisko głosząc hasło "polskiej drogi do socjalizmu", co dało mu przewagę nad innymi przywódcami PZPR, a równocześnie ogromną popularność wśród bezpartyjnych, która była budowana nawet przez część hierarchii Kościoła Katolickiego. Czystość intencji tego przywódcy, umiejącego się publicznie przeciwstawić nowym przywódcom sowieckim, na czele z Chruszczowem, nie jest oczywista, tak samo zresztą jak skuteczność i trwałość rezultatów niektórych jego decyzji i działań. Niemniej jednak wśród mniej zorientowanych w polityce Polaków dość długo funkcjonowały pozytywne jego stereotypy częściowo oparte na realnych jego zasługach (amnestia dla represjonowanych poznańskich robotników, przywrócenie pewnych swobód gdy chodzi o funkcjonowanie środowisk akademickich oraz ugrupowań i instytucji religijnych, organizacji młodzieżowych, złagodzenie procesów kolektywizacji rolnictwa, pewne otwarcie na Zachód itp.).

Środowiska robotnicze, które zainicjowały przemiany z lat 1956-58 i poniosły w związku z tym największe ofiary wywalczyły na pewien czas - przy współpracy części środowisk inteligenckich, w tym także aktywistów partyjnych - pewne formy samorządności i partycypacji, które, z jednej strony, nawiązywały do pewnych struktur z okresu bezpośrednio powojennego, z drugiej zaś - stworzyły wzory, do których robotnicy i "średnia klasa przemysłowa" starali się powracać w sprzyjających okolicznościach, realizując swoje aspiracje emancypacyjne i partycypacyjne.

Funkcje tych struktur samorządowych nie były jednoznaczne. Były okresy, kiedy w jakimś stopniu zaspokajały one potrzeby uczestnictwa, pozwalały pracownikom, w tym - robotnikom, uzyskiwać jakiś wpływ na to, co się działo w zakładach pracy, szczególnie wtedy, gdy bardziej naturalne reprezentacje robotnicze, jakimi były tradycyjnie związki zawodowe, nie miały szans i warunków dla autentycznego działania. Pozwalało to przedstawicielom aparatu administracyjnego i propagandowego PRL mówić - rzadko zasadnie - o uspołecznieniu własności lub zarządzania, pomagając w ten sposób legitymizować i własność, i zarządzanie znajdujące się faktycznie w rękach przedstawicieli komunistycznej nomenklatury. Jedynie przez krótki okres, w czasach "pierwszej Solidarności" i w schyłkowym okresie PRL-u władza niektórych samorządów miewała charakter autentyczny i stwarzała prawdziwą legitymację dla uczestnictwa pracowników w procesach podejmowania decyzji gospodarczych i personalnych.

Po epoce Gomułki, której zabiegi legitymizacyjne polegały na odwoływaniu się głównie do takich wartości jak równość i sprawiedliwość, przyszedł czas na epokę Gierka, starającą się przeorientować robotników na wartości pragmatyczne, których realizacji miało sprzyjać upowszechnienie hasła życia dostatniego i bogatego. Wiązały się z tym zamiary wprowadzenia do życia gospodarczego i procesów pracy motywacji o charakterze ekonomicznym, co implikowało większe zróżnicowanie społeczne i słabszy nacisk na takie wartości jak równość i sprawiedliwość społeczna.

Te zmiany przyniosły w środowisku pracy Polaków różne skutki w krótkiej i w długiej perspektywie. Na krótką metę rzeczywiście wzmocniły one motywacje ekonomiczne, co z jednej strony oznaczało silniejsze aspiracje konsumpcyjne, z drugiej zaś - większe niezadowolenie i protesty, gdy te aspiracje nie były zaspokajane. Na dłuższą metę wzrost zróżnicowań społecznych nasilił postawy i tendencje pro-egalitarne co znalazło swój najsilniejszy wyraz w latach 1976 i 1980-81. W rezultacie legitymacja systemu słabła; wystąpiło klasyczne zjawisko "efektów perwersyjnych". Nie przypadkiem głównymi wartościami eksponowanymi przez robotników i pracowników w okresie 16 miesięcy "pierwszej Solidarności" były sprawiedliwość społeczna i właśnie solidarność.

Ale tym razem nie chodziło już jedynie o apele czy żądania; stała się rzecz znacznie ważniejsza z punktu widzenia problemu legitymizacji ówczesnego porządku społecznego i legitymacji władzy. Otóż w okresie kilku miesięcy środowiska robotnicze i pracownicze stworzyły potężne i niemal wszechobecne własne reprezentacje na czele z Niezależnym Samorządnym Związkiem Zawodowym "Solidarność", rozciągając równocześnie "parasol ochronny" nad związkami rolników i rzemieślników, a także organizacjami młodzieżowymi. Oznaczało to jawne i oficjalne cofnięcie legitymacji - jeśli takowa istniała - dla rządzącej dotychczas partii komunistycznej (PZPR) i tzw. stronnictw sojuszniczych tzn. ZSL i SD. Te procesy miały znaczenie porównywalne - jeśli nie większe - jak wolne wybory, wskazujące kto posiada realne, tzn. odwołujące się do społecznego poparcia, uprawnienia do sprawowania władzy w Polsce. Warto przy tym podkreślić, że te nowe siły społeczne - niezależne instytucje i organizacje - zajęły większość przestrzeni społecznej, która dotychczas była okupowana i kontrolowana przez rozmaite struktury komunistycznej partii i podległego jej państwa.

W ówczesnych warunkach geopolitycznych władze PRL-u sięgnęły - nie po raz pierwszy zresztą - po bardzo specyficzną, gdyż noszącą charakter szantażu - legitymację, którą najkrócej określały jako "mniejsze zło". Odwoływała się ona do tak istotnych wartości jak bezpieczeństwo polityczne, ograniczona, ale jednak jakaś suwerenność państwa polskiego oraz coś, co by można nazwać "bezpieczeństwem bytowym", które istotnie zostało zagrożone przez kryzys gospodarczy i proces gromadzenia rezerw przeznaczonych na operację, którą nazwano "stanem wojennym". Do dnia dzisiejszego nie rozstrzygnięto kwestii, czy były to zagrożenia realne czy pozorne, niemniej jednak dostarczyły one legitymacji dla przeprowadzenia tej operacji i istotnego osłabienia aktorów społecznych kwestionujących ówczesny porządek społeczny, na czele z NSZZ "Solidarność" oraz innymi organizacjami i instytucjami o podobnych orientacjach i dążeniach. Zajęcie przez oddziały milicji i wojska wielu liczących się zakładów pracy (strategicznych) w grudniu 1981 roku oznaczało więc ponowne opanowanie tej fabrycznej czy przemysłowej przestrzeni, której kontrola była przez dziesiątki lat podstawą i symbolem dominacji komunistów w wielu krajach Europy i Azji. Paradoksem było to, że wspomniane oddziały musiały odbierać (czy nawet odbijać) tę przestrzeń z rąk robotników, na których poparcie komuniści się powoływali.

Odwołanie się rządzącego aparatu do nagiej przemocy i przyznanie się jego głównych przedstawicieli i rzeczników, że są wprawdzie "mniejszym" ale jednak "złem" oznaczało praktyczną de-legitymizację zarówno tego aparatu, jak i porządku tworzonego i kontrolowanego przezeń przez dziesiątki lat. Większym złem mogła być - w domyśle - zarówno wojna domowa, jak i zewnętrzna interwencja tych państw, które popierały polski aparat władzy, i które strzegły porządku podobnego do tego, który panował w Polsce.

Wielkim paradoksem komunistycznej PRL było to, że powołała do życia - a w każdym razie radykalnie wzmocniła - swego "własnego grabarza", zgodnie z proroctwem klasyków marksizmu, którzy prognozowali (przewidywali) taką funkcję - czy nawet misję - "klasy robotniczej" ale względem kapitalizmu. Co dziwniejsze - lub co najmniej paradoksalne - owi robotnicy z PRL stworzyli warunki, w których możliwy stał się powrót systemu kapitalistycznego i jakaś jego legitymizacja, przynajmniej w jego wstępnej fazie. Jak to było możliwe?

Odpowiedź na to pytanie jest punktem wyjścia do drugiej części niniejszego artykułu, która dotyczy paradoksów legitymizacji systemu post-komunistycznego w Polsce.

Jak już stwierdziłem wyżej, tworząc własne przedstawicielstwa, tzn. niezależne, masowe związki zawodowe i samorządy pracownicze (robotnicze), robotnicy uderzyli aparat władzy tam, gdzie to uderzenie okazało się najbardziej bolesne (wyrażenie L. Wałęsy), tzn. radykalnie osłabili jego legitymację, którą sobie przez dziesięciolecia przypisywał. Oczywiście, przed tym aktem delegitymizacji wielu Polaków również miało świadomość, że "król jest nagi". Co innego jednak oznaczała znajomość tej prawdy, nawet powszechna, co innego zaś jej głośne wypowiedzenie. Równie istotne były coraz bardziej powszechne oczekiwania, by to "nominalne" państwo komunistyczne ustąpiło miejsca państwu "realnemu" (tych określeń użył w r. 1980 znany socjolog polski, J. Szczepański), za jakie można było wówczas uznać struktury społecznej samoorganizacji oparte na związkach zawodowych i samorządach pracowniczych. Komunistyczny aparat władzy przeciwstawił jednak tym oczekiwaniom przekonanie o skuteczności przemocy, która była przezeń stosowana, obok kłamstwa, przez długie dziesięciolecia "budownictwa socjalizmu". Zignorował przy tym fakt, że przedstawicielstwa robotniczo-pracownicze, zgromadzone na I Kongresie "Solidarności" wypracowały pewną wizję nowego ładu społecznego, odwołującą się do partycypacyjno-samorządowej formuły rządzenia i, rzec można, "ludowo-przedstawicielskiej" jej legitymacji.

Mimo to zarówno ów ideologiczny akt założycielski późniejszej III Rzeczpospolitej, nazwany niezbyt zręcznie "Rzeczpospolitą Samorządną" jak i późniejsze o niemal dekadę i bardziej "operacyjne" porozumienia zawarte w trakcie obrad Okrągłego Stołu sygnalizowały powszechną chęć odejścia przedstawicieli większości społecznych grup i środowisk robotniczo-pracowniczych od monocentrycznego ładu społeczno-politycznego i gospodarki opartej na partyjno-państwowej formule zarządzania. Stopniowo kształtowała się akceptacja systemu demokratyczno-pluralistycznego i gospodarki wielosektorowej, co nie oznaczało jednak nigdy, by robotnicy i pracownicy w swojej masie pragnęli tych rozwiązań w gospodarce i polityce, które przyjęto i zrealizowano z takim rozmachem i w sposób tak szokowy w III Rzeczpospolitej. Zarówno realizowana na początku lat 90-tych tzw. szokowa transformacja jak i polityka gospodarcza tego okresu spowodowały wyraźne osłabienie legitymacji szeroko rozumianego "obozu Solidarności", powszechne protesty społeczne (szczególnie w latach 1992-93) i w rezultacie - zwycięstwa wyborcze post-komunistów (najpierw parlamentarne, potem dwukrotnie prezydenckie).

Nie wydaje mi się jednak, by cofanie lub przywracanie co pewien czas legitymacji - raz prawicy, innym razem lewicy - było jakimś zjawiskiem "sezonowym", związanym z jakimiś konkretnymi i szczególnymi błędami tych formacji politycznych. Byłbym raczej skłonny postawić tezę o strukturalnej niezdolności do uzyskania trwałego poparcia dla nowego-starego porządku w pewnych, bardzo liczebnie silnych środowiskach robotniczych i pracowniczych, co przypomina zresztą podobne trudności i problemy, z jakimi borykał się w Polsce poprzedni system. Część źródeł tych trudności i problemów pojawiła się zresztą jeszcze w poprzednim systemie, została przez ów system niejako wymuszona.

Chodzi tu przede wszystkim o dużą wagę i znaczenie takich wartości, jak równość, sprawiedliwość, a przede wszystkim - solidarność, które to słowo stało się nazwą potężnego ruchu społecznego i polskim "hasłem-towarem eksportowym". Problem polega właśnie na tym, że jest to głównie hasło przeznaczone "na eksport" a nie "do użytku wewnętrznego" czy na "rynek wewnętrzny". Byli przywódcy-weterani i ideolodzy ruchu i związku "Solidarność" - dzisiaj już ludzie bardzo leciwi - i w znacznej części ulokowani na wyższych szczeblach drabiny społecznej, wciąż powtarzają, szczególnie przy okazjach rocznicowych, że solidarność jest polską specjalnością czyli taką wartością, którą Polacy przypomnieli innym narodom i rozpropagowali na cały świat. Jak to jest dalekie od prawdy - uświadamia sobie niewielu spośród nich. Młodzi Polacy najczęściej nie rozumieją o co tutaj chodzi, zaś starzy weterani tego ruchu-związku, przegrani w nowym-starym systemie traktują te przechwałki jak szyderstwo. W sumie panuje w tej materii atmosfera fałszu, hipokryzji i zakłamania oraz rzeczywistość, która nie miała i nie ma wiele wspólnego z takimi wartościami, jak solidarność, sprawiedliwość czy tym bardziej równość, jakkolwiek rozumiana. To jest rzeczywistość wczesnego kapitalizmu, która nigdzie na świecie nie realizowała tych społecznych czy moralnych wartości.

Chciałbym przy tym dobrze zrozumiany - nie chodzi w moich rozważaniach o uprawianie jakiegoś moralizatorstwa i gołosłowne potępianie systemu, który dla jednych jest kapitalizmem, dla innych - gospodarką rynkową, a dla jeszcze innych - gospodarką opartą na wiedzy. Polacy niewątpliwie do pewnego stopnia idealizowali ów system przed wielką przemianą, gdyż znali go głównie z mediów i turystycznych wycieczek, rzadziej - z pracy na Zachodzie. Mieli jednak prawo spodziewać się w swojej masie lepszych efektów tej przemiany, gdyż nie rozpoczynała się ona na gruzach a na rezultatach ponad 40 lat pracy, pracy wbrew pozorom nie zawsze łatwej i, jak się czasami sądzi, mało wydajnej. Trzeba pamiętać, że podobnie jak w innych krajach postkomunistycznych jej efekty były często marnowane przez logikę funkcjonowania poprzedniego systemu, a ich zagospodarowywanie, w postaci stworzonego majątku zajęło ważne miejsce w ramach zachodzących przemian ("restrukturyzacja") i trwa do chwili obecnej.

Paradoks obecnej sytuacji polega na tym, że system kapitalistyczny tylko w swej dojrzałej, europejskiej (nadreńskiej czy skandynawskiej) wersji starał się realizować zasady społecznego solidaryzmu i opiekuńczości, szczególnie względem upośledzonych kategorii społecznych. Jak wykazują jednak wyniki europejskich sondaży, nie stosuje się to w jakimkolwiek poważnym stopniu do tego kapitalizmu, który powrócił na przełomie lat 80-tych i 90-tych do Polski oraz innych krajów postkomunistycznych i post-sowieckich. Minione 20 lat przemian udowodniły to dobitnie i wiele jeszcze czasu upłynie zanim sytuacja zmieni się na lepsze, przynajmniej w odniesieniu do większości salariatu (tj. osób utrzymujących się z wynagrodzenia za pracę).

Podsumowanie


Nowy system gospodarczy zaspokaja potrzeby większości byłych "plebejskich" twórców odziedziczonego po komunizmie majątku niewiele lepiej niż czynił ten ostatni; sytuacja nowego salariatu, który wchodził i wchodzi do instytucji pracy już w nowym systemie też nie jest najlepsza, szczególnie gdy chodzi o ludzi ze średnimi lub niższymi kwalifikacjami.

Jak wykazują wyniki badań socjologicznych, głębokość społecznej rewolucji - o ile można mówić o czymś takim - nie była zbyt wielka i większość beneficjantów starego systemu przeszła w nowym systemie do tej samej kategorii, a przy tym na jeszcze wyższą skalę; nastąpiła kumulacja takich wyznaczników pozycji społecznej jak: własność, władza, wpływy, wiedza, wolność (społeczna autonomia), wykształcenie, osobiste bezpieczeństwo itp. W tych warunkach pogłębiły się zróżnicowania społeczne, których efektem jest zamknięta struktura społeczna zbliżona do stanowej (H. Domański). Nowy system społeczno-polityczny i gospodarczy ma poważne problemy ze zintegrowaniem (tzn. trwałym wkluczeniem) istotnych dla przyszłości Polski warstw i środowisk społecznych, a szczególnie ludzi młodych i dobrze wykształconych. Najbardziej dobitnym dowodem na to są ogromne rozmiary emigracji zarobkowej, która po roku 2004 - momencie wejścia Polski do Unii Europejskiej - objęła kilkanaście procent zdolnych do pracy Polaków. Dominacja indywidualnych strategii radzenia sobie z problemami życiowymi wśród młodych Polaków jak na razie chroni władze niepodległej i włączonej do Europy Polski - w przeciwieństwie do PRL - przed zaburzeniami i protestami społecznymi, pozbawia jednak nasz kraj najcenniejszego zasobu, za jaki uważa się obecnie kapitał ludzki i intelektualny.

Trudności z wykorzystaniem predyspozycji i kwalifikacji pracowników zatrudnianych w firmach działających na terytorium Polski pogłębiane są przedmiotowym, głównie instrumentalnym ich traktowaniem, niskimi płacami, ogromną destabilizacją rynku pracy i zatrudnienia, niszczącą kapitał społeczny. Jest wiele dowodów na upowszechnienie się w zarządzaniu nimi swego rodzaju "zamordyzmu", który daleko odstaje od standardów europejskich.

Wszystkie te czynniki nie sprzyjają identyfikacji pracowników ani z zakładami pracy, ani z krajem zamieszkania, ani z systemem społeczno-politycznym, który może być obciążany odpowiedzialnością za obecność wszystkich tych czynników w otoczeniu pracowników. W warunkach nie sprzyjających artykulacji interesów pracowniczych - a w III Rzeczpospolitej nastąpiło odtworzenie takich warunków - pozostaje cichy bunt i funkcjonowanie poza systemem, w tym - politycznym. Trudno w tej sytuacji mówić o trwałym poparciu i legitymizowaniu porządku społecznego, który nie kultywuje wartości uznawanych za pożądane dla funkcjonowania instytucji i organizacji, a przynajmniej nie jest w stanie zachować pewnej równowagi pomiędzy wartościami nazwanymi wyżej społecznymi i pragmatycznymi, a przy tym w istotnym stopniu ograniczyć obowiązywanie wartości negatywnych (anty-wartości) w praktyce ich funkcjonowania.

Niewątpliwie problemem trudnym do wyjaśnienia jest funkcja czynników narodowych i religijnych w procesach legitymizowania nowego ładu społecznego w Polsce. Z jednej strony fakt uczestniczenia przedstawicieli hierarchii kościelnej w przygotowaniu obrad "Okrągłego Stołu" i zawartych tam porozumień oznaczał pewne "błogosławieństwo" tej wpływowej instytucji dla nowego ładu, przy tym stole poczętego. Z drugiej jednak strony znaczna ekspansywność Kościoła na scenie publicznej, szczególnie w pierwszych latach przemian, wywoływała znaczny opór środowisk plebejskich, tradycyjnie raczej dość antyklerykalnych i rozczarowanych względną obojętnością ludzi Kościoła w obliczu wciąż obecnych i narastających problemów socjalnych w szerokich kręgach pracowników i robotników.

Odzyskiwanie niepodległości przez Polskę dokonywane było ostrożnie, stopniowo i trochę niezauważalnie, co raczej nie wzmocniło "efektu legitymizacyjnego" w pierwszych latach funkcjonowania nowego ładu, tym bardziej, że wśród polskich post-komunistów - ekspozytury dotychczasowych obcych protektorów - było i jest wiele "ikon" III Rzeczpospolitej; pozwalało to sądzić, że ład jest niby "nowy" ale też i "stary". Trwa to zresztą do chwili obecnej. Sytuację dodatkowo komplikowało wejście "nowej" Polski w krąg wpływów zachodnich, nie przez wszystkich Polaków przyjmowane z entuzjazmem. Dopiero wejście Polski do Unii Europejskiej, związane z określonymi, konkretnymi pożytkami dla kilku grup społecznych, na czele z rolnikami, przechyliło szalę na korzyść orientacji proeuropejskiej i niewątpliwie umocniło na pewien czas legitymację nowego systemu, tym bardziej, że wymuszało ono i wciąż wymusza przystosowanie się polskich instytucji i organizacji do tzw. standardów europejskich. Z kolei światowy kryzys finansowo-gospodarczy nieco osłabił tę tendencję, stawiając pod znakiem zapytania trafność wyboru neoliberalnego systemu gospodarczego, który przyniósł Polakom w ciągu 20 lat dwie kulminacje bezrobocia (na poziomie 20%) i zagroził trzecią podobną kulminacją, w warunkach ograniczenia możliwości ich zatrudnienia w innych krajach Zachodu, które jeszcze niedawno wydawały się oczywiste. Można więc powiedzieć, że najbliższe miesiące i lata stwarzają mglistą perspektywę, gdy chodzi o procesy legitymizacji nowego ładu społeczno-politycznego w Polsce.



    Autor jest doktorem habilitowanym nauk społecznych, profesorem nadzwyczajnym w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, wykładowcą akademickim. Od ponad 40 lat specjalizuje się w zagadnieniach socjologii pracy, organizacji, badaniach nad przedsiębiorstwami i rozwijaniu teorii instytucji. Opublikował kilkaset prac (artykuły, rozdziały w książkach, raporty badawcze, referaty) w wielu językach.

    Zobacz także: blog Autora




Opublikowano: 2012-04-21



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu