Artykuł

Olgierd A. Sroczyński

Cała władza w ręce państwa


Tylko w ten sposób można zakończyć dyskusję o tym, co jest przemocą, a co dyscypliną - powiedziała Krystyna Wyrwicka z Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, uzasadniając niezwykle światły pomysł wprowadzenia całkowitego zakazu "bicia dzieci" jeszcze w tym roku.

Kiedy już brakuje argumentów, to faktycznie jedynym sposobem na zakończenie dyskusji jest albo własna kompromitacja, albo uniemożliwienie przeciwnikowi argumentowania. Państwo ma do realizacji drugiego celu narzędzia skuteczniejsze niż ktokolwiek inny - nie dość, że przeciwnik sam zapłaci za konsekwencje ewentualnego niedostosowania się do zakazu, to na dodatek będzie to postrzegane jako realizacja zasad sprawiedliwości.

Rzymski jurysta Ulpianus nazwał prawo "sztuką dobra i słuszności" (ars boni et aequi), co oznaczało, że tworzący prawo ma się kierować kryteriami sprawiedliwości. Demokratyzm odwrócił ten porządek, stawiając - przez pozytywizm prawniczy - na początku sam fakt istnienia prawa. Innymi słowy to, co w prawie jest zapisane, jest sprawiedliwe z tego tylko powodu, że jest zapisane. Taką porażającą logiką kieruje się też Ministerstwo Pracy, które lepiej wie, co jest a co nie jest słuszne, zatem dyskusja na ten temat tylko psuje atmosferę. W końcu lepiej postawić obywateli przed faktem dokonanym, bo wtedy i tak nikt nie zaprotestuje.

Właśnie. Jak tu protestować przeciwko zakazowi "bicia dzieci"? Tylko zwyrodnialec może przeciwko temu stawiać opór, bo kto normalny chce, żeby dzieci były "bite"? Dla większego efektu w tym miejscu pokazujemy zdjęcia zmaltretowanych niemowląt, dzieci z patologicznych rodzin, co najlepiej jeszcze spointować obrazkiem ze smutnym wzrokiem czterolatki wtulonej w misia, a wszystko ubarwić rozdzierającymi serce dźwiękami wiolonczeli bądź skrzypiec. Efekt murowany.

Problem w tym, że przepis ten godzi nie w zwyrodniałych sadystów, ale w rodziców, których pozbawia się możliwości stosowania "kary głównej wychowawczej", co przekłada się w sposób bezpośredni na wzrost rozwydrzenia naszych "dzieciaków". Oczywiście nie chodzi o to, aby kary cielesne stały się głównym środkiem wychowawczym (bo istnieją też ludzie od urodzenia nad wyraz ułożeni, z tym że dużo w tym przypadku mają do powiedzenia geny), ale o to, aby nie pozbawiać rodzica środków, które mogą przynieść skutek wówczas, gdy inne zawodzą.

Władza to siła. Kiedy kogoś pozbawia się siły, tym samym nie może on sprawować władzy - żadne państwo bez środków przymusu nie mogłoby się ostać. Pozbawienie rodziców stosowania najdotkliwszego ze środków przymusu - a niebawem zapewne kolejnych - nie oznacza nic innego, jak po prostu utratę przez nich kontroli nad dziećmi, którym naprawdę nie zawsze można "wytłumaczyć" czy też "pokazać swój własny przykład postępowania jako wzór".

Tę władzę rodzicielską, jak to bywało w komunistycznych utopiach, przejmuje państwo, które jako jedyne ma prawo do stosowania przemocy. Irlandia jest już passe - budujmy wspólnie drugą Szwecję!







Sonda

Czy jesteś za wprowadzeniem ustawowego zakazu stosowania klapsów przez rodziców?



Opublikowano: 2008-06-01



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu