Artykuł

Damian Zdrada

Damian Zdrada

Odwykowy teatrzyk terapeutyczny


    Spotkałem ostatnio intrygującego terapeutę uzależnień. Wypowiedzi jego na tyle mnie zaciekawiły, że ubrałem rozmowę z nim w formę wywiadu. Nie zgodził się jednak, aby publicznie ujawnić swoje imię i nazwisko. Nadmieniam jedynie, że pracuje na odwyku już parę ładnych lat i zdobył co nieco doświadczenia w tej dziedzinie.

W jaki sposób pracujesz ze swoimi pacjentami?

Jeśli chodzi o osoby uzależnione od alkoholu – bo dużo moich pacjentów to właśnie osoby z takim problemem – to jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, żeby przyszli sami.

Jak to? Ja też pracuję na odwyku i przecież wielu pacjentów przyszło do mnie bez żadnej asysty, nie potrzebowali dodatkowego towarzystwa...

Słyszę w twoim głosie jakąś ironię, ale posłuchaj. Mówiąc, że nie przychodzą sami, nie mam na myśli jakiejś konkretnej osoby. Oni przychodzą ze swoimi problemami w postaci alkoholu oraz chęci napicia się. Mam więc na terapii przynajmniej trzech klientów. Nieraz nawet zdarza się, że jest ich więcej...

To ciekawe, nigdy nie myślałem o tym w ten sposób.

Przyjmując założenie, że w psychoterapii pracujemy z rzeczywistością wewnętrzną pacjenta, to tak naprawdę nie mamy przed sobą jednej postaci, ale cały tłum: problem, małżonka, dzieci, rodziców, teściów, tragedię, która miała miejsce w rodzinie, śmierć, nienarodzone dzieci itd.

Słyszę w tym trochę Hellingera… Jednak to, co on mówi, jest czasem trudne… Jak się w tym połapać?

Hellinger – tak, jestem pod jego dużym wpływem, jak zresztą cała terapia systemowa stanowi dla mnie odkrycie ostatnich lat, które dość mocno zmieniło moje poglądy. Wróćmy jednak do tematu.

Oczywiście nie da się rozmawiać z całym tłumem. Do tłumu można przemawiać, wpływać na ogólny proces wielkiej grupy, ale czasem jest dobrze wybrać tylko niektóre osoby z tłumu i porozmawiać z nimi, a reszta może być tylko świadkami rozmowy. Można też doprowadzić do tego, aby to osoby z tłumu zaczęły rozmawiać ze sobą, a wtedy rolą terapeuty jest tylko pilnowanie, aby nie pojawiło się zbyt dużo zamieszania.

Czy jest coś złego w przemawianiu do tłumu? Przecież często – przynajmniej w okresie wyborów – jesteśmy świadkami tego, jak politycy swoimi przemowami do tłumu wzbudzają różne emocje. To też jest sposób wpływu na innych...

Tak, to prawda, ale stojąc samotnie przed tłumem narażamy się na kilka niebezpieczeństw. Jasne, że możemy stać się przedmiotem uwielbienia i zachwytu, to nawet przyjemne, ale co wtedy, jeśli ktoś obrzuci nas zgniłymi jajami? To są dwa końce tego samego kija. Przecież często zdarza się, że ktoś znany najpierw traktowany jest z uwielbieniem a później krytykowany. Jest wiele znanych osób na naszej scenie politycznej, które coś takiego przeżyły... Dlatego lepiej dla terapeuty, jeśli schowa się w cień, nie musi stać w świetle reflektorów...
No tak, teraz już rozumiem dlaczego tak często terapeuta staje się przedmiotem ataku pacjentów, choćby w formie: „a co ty wiesz o piciu, skoro sam tego nie przeszedłeś?”

No właśnie. Terapeuta – trzeźwiejący alkoholik ma tę przewagę nad innymi terapeutami, że w zasadzie od razu staje w innej pozycji wobec pacjenta. Jest obok niego, a nie naprzeciwko. Nie wzbudza więc tyle oporu. Oczywiście, sprytny pacjent i tak może go wypchnąć przed siebie, ale to już inny problem.

To w takim razie gdzie powinien znaleźć się terapeuta? Obok pacjenta? Jeśli nie ma własnych doświadczeń z wychodzeniem z nałogu, to trudne...

Tak, ale pozycja obok też nie jest dobra. Nie wzbudza oporu z początku, jednak z tego miejsca nie można mieć wpływu na to, co pacjent robi dalej w terapii. Dużo bezpieczniej jest stanąć z tyłu, za tłumem. Zobaczymy, kto wejdzie na scenę przed tłumem.

To niezwykłe przedstawienie, no i kto tam wejdzie?

Jeśli jest to pacjent uzależniony, to powinno się tam znaleźć jego picie oraz chęć sięgnięcia po alkohol. Zobaczymy wtedy, co powiedzą do tłumu oraz jak zareaguje na nich tłum. He, he, he. Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby na scenie razem z nimi znalazł się terapeuta. To byłaby prawdziwa tragedia (nie tylko w stylu greckim) dla niego. Przypuszczalnie, zostałby obrzucony zgniłymi pomidorami, jeśli nie gorzej. Może nawet zostałby uznany za winnego całego zajścia. Jeśli jednak stanie obok pacjenta, to musiałby reagować zgodnie z tym, co robi tłum. To zabrałoby mu siłę, która jest potrzebna do pracy. Lepiej stanąć z tyłu.

No tak, ale co może zrobić z tyłu? Tam nic się nie dzieje, słabo widać scenę...

Tylko pozornie. To miejsce, gdzie widać cały tłum, a scenę też da się dojrzeć mając do niej jednocześnie pewien dystans. Wtedy zarówno scena jak i widownia to - to samo. Zresztą, o to właśnie chodzi, aby tłum wyłonił spośród siebie aktorów na scenę. A co jest najczęściej z tylu, za widownią?

Operator?

Tak, nagłośnienie, światła – ktoś musi tym kierować! To jedyne miejsce, gdzie tak naprawdę widać, gdzie jest za ciemno, gdzie słabo słychać. Terapeuta rzuca snop światła z reflektora w mroczne miejsca. Gdy tłum zobaczy to, co wcześniej skrywała ciemność, będzie musiał jakoś na to zareagować.

To, co mówisz, jest dla mnie jasne, gdy rozważam, że na scenie jest chęć picia i picie. Jednak celem terapii jest też budowanie tożsamości alkoholowej. Gdzie ona jest w tym tłumie?

To dobre pytanie. Gdy myślimy o osobie uzależnionej to widzimy jej picie i zmaganie się z tym piciem. Tożsamość zaś w tym to rola aktorska. Nie jest zadaniem operatora spektaklu, aby wyuczył aktorów roli. To jest zupełnie inna bajka. Gdyby operator wszedł w funkcję reżysera, straciłby swoją neutralność. Mógłby też zacząć oceniać grę aktorów, korygować ją. A przecież pamiętajmy, że ten spektakl nie jest wyreżyserowany. Polega na spontanicznej reakcji tłumu. Tam, gdzie zaczyna się scenariusz, kończy się prawda, a zaczyna fikcja literacka. Operator jedynie ujawnia, tłum decyduje, co z tym zrobić.

Ale przecież tożsamość osoby uzależnionej jest potrzebna. Jak alkoholik ma przestać pić, jeśli nie będzie myślał o sobie, że jest alkoholikiem?

Tak, tożsamość jest często potrzebna alkoholikowi, żeby przestał pić (to w zasadzie też jest kontrowersyjne założenie). Ale to już jest inne przedstawienie. Ono nie powinno się dziać w tym teatrze. Tam też nie może być operatora ani reżysera. To już nawet nie jest spektakl. To ten moment, gdy ktoś wychodzi z teatru i znajduje się w innym tłumie ludzi takich jak on – np. jadących autobusem. Tam wszyscy są równi i stoją obok siebie. W autobusie rządzą inne zasady niż w teatrze. Tak jak nie można odtworzyć autobusowego tłumu w teatrze, tak nie można stworzyć atmosfery teatru w autobusie. Gdy więc przechodzimy do myślenia o terapii, to bardziej chodzi o to, aby pozostawić budowanie tożsamości AA, a na terapii zająć się czymś innym.

To gdzie w tym jest rola instruktorów terapii - utrzymujących abstynencję alkoholików?

Właściwie to nie musi być takich osób w teatrze. Tłum rządzi się własnymi zasadami. Na widowni nie muszą siedzieć klakierzy.

Czy mówiąc to nie obrażasz przypadkiem instruktorów? Przecież oni wykonują bardzo dużo dobrej roboty, na ogół wiedzą, co robić i jak robić.

Tak, zgadzam się z tym. Nie mam zamiaru podważać kompetencji instruktorów. Wyrażam jedynie swoją wątpliwość, czy budowanie tożsamości alkoholowej powinno odbywać się w placówkach służby zdrowia za publiczne pieniądze. Nie mam nic przeciwko temu, gdy jest to robione w AA. Albo w placówkach prowadzonych przez organizacje pozarządowe, czy wreszcie za pieniądze samego zainteresowanego. Tam za to płacą osoby, które widzą sens takiego działania i świadomie na to się godzą. Wyobrażam sobie również, że jest możliwe, gdy placówka, która realizuje jakiś program zdrowienia w oparciu o np. prawdy wiary, ma w swojej ofercie również usługi wykupione przez fundusz zdrowia. Ale oczywiście tylko te, które spełniają określone przez fundusz założenia i są realizowane według odpowiednich standardów. I vice versa. Publiczna placówka może prowadzić zajęcia np. z zakresu budowania tożsamości alkoholowej za niepubliczne pieniądze (i tylko dla tych, którzy zechcą uczestniczyć w takich zajęciach). W pewnym stopniu to już się dzieje, gdy na terenie placówki służby zdrowia odbywają się mityngi AA. Nie zgadzam się jednak na to, aby oficjalnym celem leczenia za publiczne pieniądze było budowanie tożsamości alkoholowej. Jest mi obojętne, czy pacjent na zajęciach będzie się przedstawiał „jestem alkoholikiem”, czy też nie. To jest jego osobista sprawa. A co do roli trzeźwiejących alkoholików w profesjonalnej terapii – jeśli alkoholik chce pracować w terapii, to powinien skończyć studia psychologiczne lub temu podobne i pracować w wyuczonym w ten sposób zawodzie. Tożsamość alkoholika nie może być traktowana jako kwalifikacja do wykonywania pracy terapeuty! Kiedyś jednak myślałem o tym inaczej i moje poglądy w tej sprawie zmieniły się dopiero ostatnio.

Skąd więc ta zmiana?

Gdy terapeuta decyduje się na budowanie u pacjenta tożsamości nałogowca, staje się dla niego bardziej przewodnikiem duchowym, niż lekarzem. To dobrze, gdy terapeuta jest uważny na poziom rozwoju duchowego swojego pacjenta. Jednak – czy jako psychoterapeuta – mam prawo wpływać na wszystkie sfery życia pacjenta? Gdzie tkwi granica oddziaływań terapeutycznych? Dla mnie odpowiedź jest jedna: psychoterapia zajmuje się leczeniem emocji, myśli, zmienia zachowania. Nie powinna zajmować się problemem tożsamości. Jeśli tak nie jest, bardziej zaczyna być sekciarską manipulacją z rozmytymi granicami oddziaływań.

To ostre słowa.. .terapia - sektą?

Całe szczęście jeszcze nie jest tak źle, ale słyszałem o grupach terapeutycznych, w których pacjenci uczestniczą po kilka lat i nie wiadomo, kiedy skończą. Nawet obawiają się zakończenia, bo wtedy – jak mówią – mogliby zapić… Oczywiście, jako alkoholicy, uzależniają się od swojego terapeuty, grupy – bo przecież są nałogowcami! Jako terapeuci uzależnień powinniśmy bardziej precyzyjnie określić granice własnych oddziaływań. Gdy terapia wkracza w obszar zarezerwowany dla AA, to traci na tym leczenie i AA. Odwrotna zasada działa również. Uzależnienie od AA wydaje mi się bardziej bezpieczne niż uzależnienie od zamkniętego kręgu wtajemniczonych przez terapeutę-guru osób.

Czy zarzutu o sekciarstwo nie można postawić AA?

Nie, bo tam udział w grupie odbywa się na innych zasadach niż na terapii. W AA uczestnictwo jest całkiem dobrowolne i anonimowe. Jasno są też ustalone granice oddziaływań - w formie 12 kroków i 12 tradycji. Tego nie można powiedzieć o niektórych formach terapii, która ma rozmyte granice, są one dość płynne, łatwo je przekroczyć. Dlatego tak bardzo potrzebne jest wprowadzenie standardów psychoterapii, w których znalazłaby się konieczność superwizji procesu terapii. Tym właśnie różni się AA od sekty czy terapii. Czas już, abyśmy jako odwyk oddzielili się od swojego ojca. Pamiętajmy, że ojcem odwyku jest przecież AA…

A kto matką?

Służba zdrowia, He, He, He. Ojciec alkoholik, matka pielęgniarka, a ich dziecko - odwyk - DDA. Za słabe, aby żyć samodzielnie, za silne, aby żyć z rodzicami.

Czy odwyk można uzdrowić?

Można, jeśli uszanuje swoich rodziców i zacznie żyć własnym życiem… Czas dorosnąć, czas ustalić, co w tym dorosłym życiu chce robić i tak dalej… jak w terapii DDA. W przeciwnym razie, nie poradzi sobie z trudnościami życia i zapadnie na jakąś ciężką chorobę, albo co gorsza – zacznie się upijać! A w najbardziej optymistycznym wariancie będzie po prostu nieszczęśliwe.

To, co mówisz, to zupełnie inna rzeczywistość niż ta, którą mamy na co dzień w odwyku.

Gdyby przyjąć te założenia, terapia uzależnień zmieniłaby się niewyobrażalnie. Okazałoby się na przykład, że celem terapii uzależnień stałoby się jedynie wyrwanie alkoholika z obsesji picia. Oczywiście nie tylko na poziomie fizjologicznym (czyli detoksykacja) – ale przede wszystkim – psychologicznym (stabilizacja emocjonalna i poznawcza), a terapia pogłębiona mogłaby zostać zastąpiona leczeniem na oddziałach nerwic, depresji czy innych zaburzeń. Terapia uzależnień byłaby wówczas krótkoterminowym oddziaływaniem nakierowanym na uzyskanie umiejętności niezbędnych do utrzymywania abstynencji, a następnie odsyłałaby pacjenta na psychoterapię innych zaburzeń, o ile byłoby takie wskazanie.

To osłabiłoby rolę odwyku...

Ale wzmocniłoby znaczenie psychoterapii! Nie wierzę w wieczne życie odwyku, wierzę zaś w żywotność psychoterapii. Ten model jest realizowany dotychczas w prywatnych gabinetach, w publicznej służbie zdrowia to niemożliwe. Nie będzie to możliwe dotąd, dopóki nie powstanie ogromna liczba placówek, leczących różnorodne zaburzenia psychoterapią. To się powoli zmienia na korzyść psychoterapii. Kiedyś lepiej było utrzymać pacjenta w placówkach terapii uzależnień, bo nie było ich gdzie odesłać. Teraz jednak jest trochę inaczej...Wzrosła również znacznie wiedza o uzależnieniach wśród psychoterapeutów.

W ten sposób wkroczyliśmy w zupełnie inny temat, czas chyba kończyć. To bardzo interesująca rozmowa, mam nadzieję, że kiedyś jeszcze porozmawiamy na inne tematy.

Tobie nie odmówię, do zobaczenia.

* * *


Wywiad przeprowadził i spisał Damian Zdrada. A z kim? Domyślcie się sami. Czy w ogóle istnieje taki terapeuta?



    Autor jest psychologiem, specjalistą terapii uzależnień. Mieszka w Siemianowicach Śląskich.




Opublikowano: 2005-10-26



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu