Porady psychologiczne

Czy ja kocham mężczyznę, od którego odeszłam i nie widziałam długo?

Witam serdecznie,
mam 30 lat i 1,5 roku temu wyprowadziłam się od mojego męża. Nie mieliśmy dzieci. Przez około rok mieszkałam sama, potem z siostrą i jej mężem, teraz mieszkam w kawalerce kolegi ze studiów, który pomieszkuje u swojej dziewczyny. Rozwijam się zawodowo, znalazłam sobie dodatkowa pracę, szukam następnej. Nie poddaję się, choć czasem bardzo mi źle w mojej samotności. Nie jest mi łatwo w tym dużym mieście, gdzie większość znajomych ma już ustabilizowane życie rodzinne i znajomych. W czasie studiów większość czasu spędziłam na nauce, więc moje kontakty towarzyskie były raczej ubogie. W małżeństwie nie było ich też wiele, z powodu pracoholizmu męża i wiecznego remontu w domu, gdzie przez 3,5 roku małżeństwa nie zaprosiłam nikogo ze swoich znajomych. Żyłam jakby w odosobnieniu. Teraz staram się pozyskać nowych znajomych i odnowiłam dawne znajomości, by nie czuć się tak samotną. Wiem, że tak naprawdę spełnienie da mi zadowolenie z pracy, ale wciąż mam niskie poczucie mojej wartości zawodowej i wciąż strach przed większą samodzielnością w pracy. Wiem, że muszę to zrobić i czynię ku temu starania. Inaczej nie pokocham siebie naprawdę. Wiem, że to jest ważne, abym potem mogła być równorzędną partnerką w związku z mężczyzną.

No i właśnie, o pewnego mężczyznę chciałabym zapytać. Moje odejście od męża w pewien sposób zainicjowane było spotkaniem i głębokimi rozmowami z kolegą z pracy, dzięki któremu uświadomiłam sobie, że tkwię w niedobrym związku, może nawet toksycznym. Ten mężczyzna dał mi wiele uwagi, zrozumienia, ciepła. Był dla mnie dobry w sposób, w jaki mąż być nie potrafił lub nie chciał. Zrozumiałam, że nigdy nie osiągnę z mężem głębi porozumienia, o jakim zawsze marzyłam. Zrozumiałam tą bolesną prawdę, że związałam się z nim nie tylko dlatego, że byłam w nim zakochana, ale również dlatego, że stanowił dla mnie ratunek przed - lękiem mnie napawającym - światem. On również był zakochany, ale też związał się ze mną, bo dość miał już samotnego życia. Początkowa fascynacja przeminęła, po niej przyszła codzienność i okazało się, że wspólne życie nie daje nam szczęścia, a przynosi nieustanne nieporozumienia.

Ale gdyby nie Ten Mężczyzna, pewnie trwałabym nadal w małżeństwie. Odchodząc liczyłam, że mąż będzie próbował jeszcze zawalczyć o nas, ale to przecież zwykle ja wychodziłam z inicjatywą, więc i teraz nic nie zrobił. Najpierw zareagował agresją, co zresztą czynił już wcześniej, potem, gdy ja chciałam wrócić, bo źle było mi samej, powiedział mi po prostu: „Nie kocham Cię”. I zostałam sama, bo Tamten Mężczyzna, mimo wcześniejszych słów: "Powiedz tylko słowo, a zostawię żonę dla Ciebie" - nadal z nią jest. Ja powiedziałam mu wtedy, żeby nie mówił takich rzeczy, że to niemożliwe, że nie zaakceptuje mnie, mojej wiary, że mnie naprawdę nie zna. Poprosiłam go, aby był moim przyjacielem i sama się zobowiązałam do nie kokietowania, bo mieliśmy być odtąd przyjaciółmi. Powiedziałam mu, że nie wiem, jakie ma zająć miejsce w moim życiu. Chcę po prostu, aby był. Byłam wtedy zbyt zakręcona tym, co się działo w moim życiu. Nie umiałam tego ogarnąć. On wywiązywał się również z tego, nie czyniąc żadnych gestów w moją stronę. W tamtym czasie dużo rozmawialiśmy i dowiedziałam się, że nie jest szczęśliwy z żoną, że ona jest jak dziecko, a nie jak kobieta, że mierzą go niektóre jej zachowania (nie mieli dzieci). Starałam się pomóc mu, aby ratował to młode stażem małżeństwo, namawiałam do szczerej rozmowy z nią i wspólnych starań, nie tylko jednostronnych (twierdził, że on ma już dość starań i teraz będzie stał z boku i patrzył, co ona robi, by w ich małżeństwie było lepiej).

W którymś momencie zrozumiałam, że zaczyna mi coraz bardziej na nim zależeć, że tęsknię do jego głosu w słuchawce telefonu, nawet czułam się pobudzona seksualnie, gdy słyszałam ten jego ciepły głos. I zrozumiałam, że on, chodząc z nią przez 7 lat, od ostatniej klasy szkoły średniej, poprzez studia, w których jej pomagał, i będąc od roku jej mężem (twierdził, że wszyscy ich już namawiali do ślubu) nie jest w stanie zrezygnować z tego, co ich łączy: znajomi, rodzina, wspólne lata. Zrozumiałam, że on długo nie dojrzeje do tego, by być moim partnerem w życiu. Byłam dla niego pociągającą intelektualnie, piękną, silną i niezależną kobietą, która stanowiła przeciwieństwo, znanej od tylu lat, nieambitnej i dziecinnej żony. Za duże ryzyko. Zostawić to, co znane, dla czegoś nieprzewidywalnego, niepokornego, nieznanego. Lepiej tkwić w znanym, choć nie do końca akceptowanym układzie. Po jakimś czasie, gdy to zrozumiałam - odeszłam z firmy i wyprowadziłam się do innego miasta. Było mi tam bardzo źle, bo ani jeden, ani drugi mężczyzna, nie próbował mnie tam odnaleźć (muszę nadmienić, że ten wyjazd podyktowany był koniecznością podjęcia pracy właśnie tam).

Wróciłam z tamtego miasta, gdy tylko nadarzyła się sposobność - zmiana miejsca pracy. Gdy znalazłam dodatkową pracę po powrocie i poczułam się pewniejsza siebie, i ponieważ chciałam, aby ta znajomość, którą wciąż miałam w głowie, nie skończyła się z mojej przyczyny, jak jedna z moich poprzednich, no i z ciekawości, czy może coś się zmieniło w jego życiu, spotkałam się z nim. Przekazałam mu list, w którym napisałam, że akceptuję jego wybór, że dla mnie rodzina ma największą wartość i nie chcę w jego małżeństwo ingerować, a chcę tylko byśmy czasem mogli do siebie napisać, czymś się podzielić, bo czuję się samotna po powrocie. (Ważne jest, że prócz kilku pocałunków, fizycznie nigdy do niczego między nami nie doszło, choć były ku temu okazje.) On napisał mi na mój adres internetowy, że nie widzi sensu, bo łatwo można przekroczyć granice, a tego by nie chciał. Nie chciałby też mieć znajomości, o której nikomu nie mógłby powiedzieć. To było dla mnie jak policzek. Sądziłam, że potraktuje mnie jak przyjaciółkę, pamiętając jego słowa, że oprócz jego Mistrza i przyjaciela, jestem trzecią, najbardziej wartościową osobą, jaką poznał w swoim życiu. Czy to ja jestem tak naiwna, że mu w to uwierzyłam, czy przez te kilka miesięcy beze mnie zobaczył, że nie jestem mu wcale potrzebna? Moje pytanie jest takie: Jak Pan sądzi, czy to, że wciąż o Nim myślę jest spowodowane jakąś wdzięcznością dla niego za okazane mi serce? (On, jako jedyny mężczyzna, wie, ile wycierpiałam z moim mężem, powiedziałam mu prawie o wszystkim.) Czy może spowodowane jest to tym, że nie spotkałam dotąd tak mądrego i rozważnego mężczyzny, który swoim spokojem, łagodnym spojrzeniem i tonem głosu, potrafił uciszyć we mnie burzę uczuć i sprawić, bym po prostu dostrzegła, że można inaczej spojrzeć na rzeczy i dostrzec piękno tego świata, nie przejmować się rzeczami, na które nie ma się wpływu...? Może to właśnie zrobiło na mnie największe wrażenie po obcowaniu z narwanym mężem i niezrównoważonym czasem tatą.

Czy może ja kocham w jakiś sposób tego człowieka, co zrozumiałam tym bardziej, że odeszłam i nie widziałam go długo? I dlatego, że wcześniej go od siebie odpychałam, bo nie był ładny, bo miałam męża, względem którego chciałam być lojalna, a potem, bo nie miałam poczucia własnej wartości?
To wszystko jest tak skomplikowane.

Ponieważ na podstawie tego, jak ON zareagował, gdy mnie po niemal roku zobaczył, sądzę, że ma jakąś skłonność do mnie, odpisałam mu, aby przeczytał "Dzikie serce - pragnienia męskiej duszy" Johna Eldredge i napisałam, co naprawdę o nim myślę. Od tego czasu nie odezwał się już, konsekwentnie. I ja również. Pewnie to już koniec tej 2-letniej znajomości. Jeśli Pan może, proszę o komentarz do mojej historii. Trudno było mi przedstawić fakty, ale myślę, że Pan coś z tego wszystkiego wywnioskuje, co może pozwoli mi iść już dalej. Wciąż bowiem myślę, że chciałabym, spotkać kogoś takiego jak on, choć, jak na razie, nikogo nie spotykam. Druga sprawa, że dopiero teraz jestem w stanie otwierać się na nowych ludzi, których zresztą nie spotykam zbyt wielu (trudno jest o dojrzałego mężczyznę, który nie jest żonaty; zresztą tacy też bywają niedojrzali).

Chcę jeszcze nadmienić, że trwa postępowanie w sprawie unieważnienia mojego małżeństwa. Poza tym mój mąż nie zgadza się na sprzedaż ziemi, na którą jak twierdzi ciężko się zaharowywał, i podział pieniędzy po połowie. Sprawa jest w martwym punkcie. On miał złożyć pozew o rozwód cywilny, ale jak zwykle - nie ma czasu, bo pracuje. Ja nie mam motywacji, żeby tu również zadziałać.
Przez 2 miesiące mogę mieszkać u kolegi, a potem może wezmę kredyt i kupię mieszkanie, choć bardzo się boję tak obciążać finansowo. Może okaże się, że będę tam mogła mieszkać jeszcze rok, mam taką nadzieję. Rodzice są emerytami i mogę liczyć tylko na siebie. Jestem osobą wierzącą i ufam, że jakoś sobie dam z tym wszystkim radę. Pana proszę tylko o męskie spojrzenie na moją historię. Korzystałam z pomocy pani psycholog, po odejściu od męża i rozmawiałam z kobietami na temat mojej skłonności do Tego Człowieka, który otworzył mi oczy na męża. One utwierdzały mnie, że dobrze zrobiłam, odchodząc od męża.

Pozdrawiam serdecznie –

odpowiada Bogusław Włodawiec, psycholog, psychoterapeuta Bogusław Włodawiec, psycholog, psychoterapeuta

Witam serdecznie,

decyzja o małżeństwie jest bardzo poważna, jednakże osoby decydujące się na ślub w młodym wieku często nie mają jeszcze wystarczająco wielu danych, by podjąć rozsądną i odpowiedzialną decyzję, a później się jej trzymać. W wieku nastoletnim i w ciągu pierwszych lat dorosłości trzeba przecież najpierw dobrze poznać samego siebie, swoje potrzeby, pragnienia i oczekiwania oraz dobrze poznać drugą płeć, by wiedzieć, czego można od niej oczekiwać. Dlatego tak ważne są w młodości kontakty towarzyskie – wtedy był najbardziej odpowiedni czas dla Pani, by poznawała Pani mężczyzn, uczyła się rozumieć swoje uczucia, by sprecyzowała Pani swoje oczekiwania wobec nich, a następnie – by znalazła Pani właściwą osobę.

Pani wówczas była skoncentrowana na nauce (co skądinąd też jest bardzo ważne), więc, gdy spotkała Pani męża i była Pani nim zauroczona (jak to zazwyczaj bywa w pierwszym okresie znajomości) – zapewne nie była Pani jeszcze w stanie ocenić, czy to właściwy człowiek dla Pani, czy nie. Przypuszczam, że nie była Pani wówczas dojrzała do takiej decyzji. Nie próbowała Pani wtedy poznawać innych mężczyzn. Bała się Pani świata, jak Pani pisze, a mąż była dla Pani wybawieniem przed napawającym lękiem światem.

Jeśli było właśnie tak, jak Pani napisała, że motywacją do zawarcia małżeństwa, obok zakochania, był dla Pani – lęk przed światem, a dla męża – obawa przed samotnością, to należy liczyć się z tym, że małżeństwo może nie być szczególne udane. Nie zmniejsza to jednak odpowiedzialności małżonków za podjętą decyzję, jakkolwiek by była pochopna.

W dalszej części Pani opowieści jest kilka zwrotów akcji, które mnie zastanawiają. Proszę się im przyjrzeć:

1. Pod wpływem znajomości z nowym mężczyzną zrozumiała Pani, że Pani małżeństwo jest nieudane.
2. Postanowiła Pani odejść od męża.
3. Ale, gdy Pani odchodziła, liczyła Pani, że on będzie o Panią walczył.

Widzę w tym sprzeczność. Jeśli małżeństwo było dla Pani nieudane, to walka męża o to, by je zachować, byłaby przecież dla Pani tylko dodatkowym kłopotem… Musiałaby Pani włożyć dodatkowy, zupełnie niepotrzebny wysiłek w przeprowadzenie rozwodu i rozstanie. Po co to Pani byłoby potrzebne?

Jeśli mąż walczyłby o Panią i gdyby dała się Pani przekonać do pozostania w małżeństwie, to zapewne dlatego, że to małżeństwo jednak miało dla Pani jakieś zalety, o których Pani niewiele wspomina. Niewykluczone, że wcale nie była Pani zdecydowana na rozstanie.

Idźmy dalej:

4. Mimo, że uznała Pani małżeństwo za nieudane, po okresie rozłąki chciała Pani wrócić do „narwanego” męża, bo było Pani źle samej, lecz on oświadczył, że Pani nie kocha.

Jeśli mąż jest „narwany”, jak pisze Pani w innym miejscu, jeśli zrozumiała Pani, że małżeństwo jest nieudane, jak pisze Pani wcześniej, jeśli z tego powodu podjęła Pani decyzję o odejściu od męża – to skąd pomysł, by do niego wracać? Ten punkt także wskazuje na niekonsekwencję w Pani myśleniu o swoim małżeństwie.

5. Obecnie nie mieszka już Pani z męzem, ale „nie ma Pani motywacji”, by złożyć pozew o rozwód.

Jak własciwie rozumieć ten „brak motywacji”? Ciągle liczy Pani na ponowne zejście się z mężem, mimo, że to małżeństwo ocenia Pani jako nieudane?

Obawiam się, że albo błędnie Pani ocenia swoje małżeństwo i w rzeczywistości nie jest ono tak złe, jak Pani pisze (a przynajmniej lepsze od samotności), albo nie wyciągnęła Pani jeszcze wniosków ze swojego dotychczasowego doświadczenia, że nie warto angażować się w związek kierując się tylko lękiem przed samotnością.

W podobny sposób jest Pani niekonsekwentna wobec drugiego mężczyzny:

1. Drugi mężczyzna był dla Pani dobry w sposób, w jaki mąż nie potrafił: czuły, ciepły, rozumiejący.
2. Deklarował, że dla Pani gotów jest zostawić żonę.
3. Pani uznała, że to niemożliwe, by rzeczywiście to zrobił dla Pani.
4. Poprosiła go Pani, byście zostali przyjaciółmi. Zobowiązała się Pani go nie kokietować.
5. Zrozumiała Pani, że zaczyna Pani na nim zależeć, że nawet pobudza Panią seksualnie rozmowa z nim przez telefon.
6. Zrozumiała Pani (po raz drugi), że on nie zostawi żony dla Pani.
7. Wyjechała Pani na blisko rok, mając nadzieję, że on Panią odnajdzie.

Nie ma w tym żadnej konsekwencji. Przyjaciele, gdy wyjeżdżają, żegnają się, podając nowy adres. Jeśli zależało Pani, by Panią odwiedził w nowym mieście – należało go po prostu zaprosić, podając mu adres. Pani postępowanie bardziej wygląda na specyficzną kokieterię niż na przyjaźń, przy czym tego rodzaju kokieteria mogła być raniąca dla Pani mężczyzny. Usłyszał on od Pani, że chce być Pani jego przyjaciółką, po czym, o ile dobrze zrozumiałem, nagle znika Pani z jego życia bez wieści, bez pożegnania i bez zostawienia nowego adresu. A przecież powiedziała mu Pani, że chce być Pani jego przyjaciółką. Może on to potraktował serio? Może sądził, że jako dorosła kobieta, wie Pani, czego Pani chce i wie, co mówi? Skąd miał wiedzieć, że Pani chce się z nim bawić w kotka i myszkę, skoro zadeklarowała Pani co innego? :-)

Nb. zarazem liczyła też Pani na to, że w tym mieście będzie też szukał Panią Pani mąż… Mieli więc tam szukać Panią obaj? Więc z którym z nich właściwie Pani chciała być? A jeśli z żadnym z nich, jak możnaby sądzić na podstawie Pani słów, to po co właściwie mieliby Panią szukać? :-)

8. Po powrocie znów chciała się Pani z nim kontaktować, ale w liście mu przekazanym napisała Pani, że akceptuje Pani jego wybór, że rodzina jest najważniejsza.

To nie był przecież jego wybór, tylko Pani zdecydowała za niego, że jego rodzina jest dla niego ważniejsza. On deklarował co innego, ale Pani nie chciała przekonać się, czy rzeczywiście zostawi żonę dla Pani. Uznała Pani, że to niemożliwe, by zrobił to dla Pani i odrzuciła Pani jego ofertę. Być może słusznie. Skoro jednak on miałby zostać z żoną, jak Pani zdecydowała, to przecież będzie mu łatwiej wytrwać w małżeństwie, jeśli nie będzie kontaktował się z Panią, zgodnie z ludową mądrością „co z oczu, to z serca”.

Podsumowując, Pani nie zachowywała się wobec niego ani jak przyjaciółka, ani jak kochanka. Nie bardzo wiadomo, czego Pani chciała od niego w tej sytuacji, zaś Pani deklaracje niczego w tej sprawie nie wyjaśniały.

Była Pani bardzo zmienna w swoich decyzjach, zarówno wobec męża, jak i wobec drugiego mężczyzny. Uzasadniając swoje decyzje, często pisze Pani „zrozumiałam”, podczas gdy powinno być tam raczej słowo „poczułam”. Tak naprawdę bowiem kierowała się Pani zmiennymi nastrojami, a Pani decyzje raczej nie były przemyślane.

Owszem, uczucia są ważne. Warto jednak, by brała Pani pod uwagę nie tylko to, na co ma Pani ochotę teraz, w tej chwili, lecz przede wszystkim to, czego Pani pragnie zazwyczaj, przez większość czasu. Warto przy tym liczyć się też z emocjami innych ludzi.

Ponadto, choć uczucia trzeba brać pod uwagę, to jednak w życiu nie można kierować się wyłącznie zmiennymi nastrojami. Trzeba uwzględniać jeszcze Pani system wartości – co uważa Pani za słuszne i właściwe, niezależnie od zmiennych emocji. Na przykład, na ile są ważne dla Pani zobowiązania podjęte wobec innych osób? I na koniec, trzeba, by brała Pani pod uwagę zarówno swój interes (czyli to, co się Pani opłaca i co się Pani nie opłaca), jak i interesy innych osób.

Odpowiedzialność za swoje decyzje wymaga, by starannie je przemyśleć, zanim się je podejmie – a potem ich się trzymać. Jeśli co innego Pani deklaruje, a co innego Pani robi, zmieniając decyzje pod wpływem nastrojów, to Pani bliscy widzą, że sama Pani nie wie, czego Pani chce i, że nie można na Pani polegać, gdyż jest Pani nieprzewidywalna.

Na podstawie tego, co Pani napisała, mam swoje wyobrażenie przebiegu wypadków. Proszę jednak wziąć pod uwagę, że niewiele wiem o Pani, wobec czego moja interpretacja może być zupełnie nietrafiona.

Nie można wykluczyć, że Pani małżeństwo wcale nie było tak nieudane, jak Pani o tym pisze. Jednak, gdy spotkała Pani innego, być może bardziej odpowiedniego mężczyznę, prawdopodobnie poczuła się Pani adorowana i zauroczona. Poczuła Pani ekscytację czymś innym niż to, co znała Pani z relacji z mężem. Rozumiem, że to Panią pociągało. Kiedy więc zaczęła się Pani zbliżać do tego mężczyzny, to w naturalny sposób jednocześnie oddałała się Pani od męża. Być może idealizowała Pani przy tym ukochanego i odczuwała pragnienie odnalezienia tego wyidealizowanego obrazu w swoim mężu. Zamiast tego znajdowała Pani dobrze znane wady męża, który źle wypadał przy wyidealizowanym, drugim mężczyźnie.. Zapewne małżonek mógł odczuć, jaki ma Pani do niego stosunek. Być może brakowało mu miłości, która została skierowana do kogoś innego. Sytuacja męża też była przecież nie do pozazdroszczenia – zapewne trudno mu było pozostawać w związku z kobietą która przestała go kochać i widzi w nim same wady. Postanowiła Pani odejść, oczekując, że to on będzie walczył o związek, ale nie wspomina Pani nic o tym, co Pani zrobiła w sprawie ratowania swojego małżeństwa, mimo, że Pani pisze, że ważna jest dla Pani rodzina. W tej sytuacji nie dziwi fakt, że po Pani rocznej nieobecności w domu mąż przestał Panią kochać.

Jeśli chodzi o relację z drugim mężczyzną, przypuszczam, że zabrakło Pani odwagi, by przyjąć jego ofertę na wspólne życie i wziąć na siebie współodpowiedzialność za taką decyzję. Wolała Pani zapewne, by ktoś za Panią zdecydował. Najlepiej, żeby odnalazł Panią w obcym mieście i przekonał lub przymusił do bycia w związku z nim, pomimo Pani oporów. Jeśli nie byłby to ów wymarzony mężczyzna, to chociaż niech byłby to mąż.

Postępowanie drugiego mężczyzny jest dla mnie zrozumiałe. Odrzuciła Pani jego ofertę związku z Panią. Deklarowała Pani przyjaźń, ale nie zachowywała się Pani jak przyjaciółka. Zerwała Pani z nim kontakt na rok – nie dziwi więc, że postanowił zakończyć tą znajomość.

Sugerowałbym, by wyciągnęła Pani wnioski z przeszłości i zamknęła za sobą ten rozdział swojego życia. Analiza, czy dobrze Pani zrobiła odchodząc od męża, jest chyba już wprawdzie poniewczasie, bo zdaje się, że już taką decyzje Pani podjęła, ale doświadczenia zdobyte w obu związkach mogą być cenną nauką na przyszłość i, jeśli wyciągnie Pani z nich wnioski, mogą mieć znaczenie dla następnych, bardziej udanych relacji z mężczyznami. Niemniej to, co było już nie wróci i szkoda życia na zamartwianie się i tęsknotę za czymś, co przeminęło. Jeśli ma Pani jakieś miłe wspomnienia wspólnie przeżytych chwil z jednym czy z drugim mężczyzną, powinna je Pani zachować w pamięci i cieszyć się nimi, że się zdarzyły, ale iść dalej w swoja stronę, nie mając do nikogo żalu, czy pretensji.

Pozdrawiam serdecznie -

Bogusław Włodawiec

Inne porady