Porady psychologiczne

Czy ja cierpię na dystymię?! Proszę o pomoc

Nigdy nie postrzegałem samego siebie jako osoby z zaburzeniami psychicznymi. Przeciwnie - postrzegałem samego siebie jako stabilnego emocjonalnie, zrównoważonego. Jednak "drobne problemy" i "dziwactwo", z którymi się borykam od lat, ostatnio sprawiają, że właściwie rujnuję sobie życie na własne życzenie, i zachowuję się jak skończony idiota.

Przede wszystkim patologicznie prokrastynuję, i nie mam tu na myśli studenckiego synonimu lenistwa. Pracy magisterskiej, którą miałem obronić w czerwcu, nie zacząłem nawet pisać aż do dziś. Nie potrafię wyjaśnić tej irracjonalnej siły, która mnie powstrzymuje przed jej napisaniem. Całą pracę mogłem z łatwością skończyć dawno temu, i być dziś spokojnym człowiekiem. Jednak minął jeden potencjalny termin, drugi, trzeci, ja mam ataki paniki, nie śpię po nocach, wstaję z nerwów z łóżka, a mimo to pracy nie piszę. Okłamuję matkę, że się obroniłem, okłamuję znajomych, że pracę oddałem.

Kłamanie zresztą nie wywołuje u mnie trudności ani wyrzutów sumienia, boję się jedynie osobistych konsekwencji jakie poniosę. Prokrastynuję już tak od kilku lat, przez co dwa razy studia oblałem. Na obecnych studiach jakoś udawało mi się zdawać wszystkie egzaminy, ale moja patologiczna prokrastynacja też dawała o sobie znać. Zazwyczaj stresując się poprawką egzaminu nie przesypiałem całej poprzedzającej go nocy. Uczyłem się jednak tylko na godzinę - 30 minut przed wyjściem z domu, a przez resztę nocy "stresowałem się" przed komputerem. Ostatni kierunek studiów wybrałem właściwie od niechcenia, bo gwarantowało mi to dodatkowe 5 lat na utrzymaniu rodziców i w świętym spokoju.

Mimo 26 lat i raczej normalnego popędu seksualnego, jestem prawiczkiem, i nigdy nie byłem w związku z kobietą. Może nie mam prezencji "boga seksu", ale myślę, że za sytuację w dużym stopniu odpowiada fakt, że nigdy mi nie zależało; przynajmniej nie w działaniach.

Spędzam mnóstwo czasu samotnie, przed komputerem, mimo, że obcowanie z ludźmi daje mi dużą przyjemność. Zdarzało mi się nawet okłamywać i unikać znajomych bez żadnego dobrego powodu, by spędzać czas samotnie w domu, zazwyczaj potwornie się nudząc. Sypiam o dziwnych porach, mój rytm funkcjonowania nie ma nic wspólnego z normalnością, zwłaszcza gdy spędzam duże okresy czasu w samotności.

Mam bardzo lekkie objawy nerwicy natręctw, typu sprawdzanie po 3 razy, czy drzwi wejściowe są zamknięte. Te objawy były silniejsze za młodu, podobnie jak objawy fobii społecznej, ale można powiedzieć, że "przeszły z wiekiem".

Znajomi uważają mnie za osobę "inteligentną", "wygadaną"; podczas gdy ja nie posiadam hobby, nie posiadam niczego, co podchodziłoby pod kategorię "zainteresowań", niczemu się nie poświęcam. Wszystko wydaje mi się nudne, więc zabijam nudę filmami, bezproduktywnym korzystaniem z internetu. Nie jestem zadowolony z tego stanu rzeczy, ale niczego nie zmieniam. Całe moje życie ogranicza się od dłuższego czasu na robieniu absolutnego minimum, które gwarantuje mi przetrwanie i kupuje trochę więcej czasu i "świętego spokoju".

Zewnętrznie nie jestem osobą ponurą - przeciwnie. Uwielbiam poczucie humoru (zwłaszcza ponure...), śmianie się, ale wszystko to jest szalenie powierzchowne, i ma niewiele wspólnego ze szczęściem. W zasadzie nie mam marzeń ani planów, zamiast tego mnóstwo odrealnionych fantazji, które nie mają niczego wspólnego z rzeczywistością.

Jestem na skraju załamania, bo wiem, że nie poradzę sobie tak dalej w realnym życiu. Rozważam samobójstwo, ale nie ze smutku, bo szczerze powiedziawszy to nie za bardzo umiem odczuwać stricte smutek. Raczej z paniki, desperacji. Ostatnio nawet próbowałem się rozpłakać, by jakoś rozładować to napięcie, poczuć jakieś "katharsis", ale mi się nie udało. Nie wytrzymuję sam ze sobą, nie rozumiem sam, czego chcę i oczekuję od życia, jakie mam plany, co mnie by zadowoliło. Boję się zwierzyć ze swoich problemów rodzinie, znajomym, bo sprawiają one wrażenie zwykłego nieróbstwa, tym bardziej, że wiem, że na zewnątrz absolutnie ich nie widać i wiem, że zostaną strywializowane; podczas gdy ja się zastanawiam nocami nad skokiem z 10 piętra. Matka i ojciec uznają je za kolejną "ściemę" tłumaczącą lenistwo, kolejny powód do zawodu. Poza tym po ludzku się ich wstydzę.

Co ja mam począć?

odpowiada Bogusław Włodawiec, psycholog, psychoterapeuta Bogusław Włodawiec, psycholog, psychoterapeuta

Witam serdecznie,

ryzykownie jest diagnozować kogoś zaocznie, niemniej objawy, które Pan opisuje, mogą wskazywać na schizoidalne zaburzenie osobowości i (lub) dystymię. Gdyby tak było w rzeczywistości, to nie należałoby tego lekceważyć, gdyż byłoby to jednak coś więcej, niż tylko zwykły brak samodyscypliny, jaki zdarza się wielu młodym ludziom. Zachęcam Pana, by umówił się Pan na wizytę u psychiatry, by ustalić właściwą diagnozę i podjąć odpowiednie leczenie.

Zaburzenia osobowości wymagają przede wszystkim długoterminowej psychoterapii, natomiast w przypadku dystymii stosuje się zarówno leki przeciwdepresyjne, jak i psychoterapię.

Gdyby miał Pan skłonność zrealizować swoje myśli samobójcze (gdyby np. zaczął Pan planować, jak popełnić samobójstwo) należałoby natychmiast pojechać do szpitala psychiatrycznego i powiedzieć o tym lekarzowi dyżurnemu na izbie przyjęć, by zaopiekowano się Panem w szpitalu do chwili ustabilizowania nastroju. Po wyjściu ze szpitala należałoby kontynuować leczenie w poradni zdrowia psychicznego.

Pozdrawiam serdecznie -

Bogusław Włodawiec



    Autor jest psychologiem, psychoterapeutą. Zajmuje się psychoterapią nerwic, depresji, zaburzeń odżywiania, uzależnień, współuzależnienia i DDA. Prowadzi praktykę prywatną.


Inne porady