Forum dyskusyjne

Brak wyboru

Autor: Soczewka   Data: 2022-08-27, 21:31:30               

Mam delikatną sprawę, która mnie obciąża psychicznie. Pewnie nie tylko mnie, ale też jego...

8 lat temu poznałam chłopaka. Przez Internet. Znajomość na odległość, czasami się spotykaliśmy. Znajomość burzliwa, ale to już nie ma wielkiego znaczenia. Nie ukrywam, że na samym początku coś tam z mojej strony było. Ale teraz nie ma już nic. Dosłownie. Nie pociąga mnie jako facet. Nie jest też człowiekiem, na którym mogłabym się oprzeć i z którym mogłabym spokojnie iść przez życie. Często rozmawiamy przez telefon i piszemy i jako tego typu znajomy na odległość i do tematów o tzw. "pierdołach" mi odpowiada i tak bym go widziała w swoim życiu. Tematów głębokich nie mamy. Rozmawiamy o pogodzie, o tym, co w pracy, komentujemy jakieś filmiki na YT. Ani ja, ani on zbytnio się nie otwieramy. Nie mówimy sobie o swoich planach. Ja zresztą nie potrafię o tym mu mówić, bo już się sparzyłam na tym. To ani nie jest związek, ani poważna znajomość jak na nasz wiek (on ma 26, ja 24). Traktuję go jako znajomego na odległość, bo nikogo prócz niego nie mam. I mieć nie będę. Przez pandemię zmieniłam miejsce zamieszkania, znajomości się pokruszyły, zresztą nigdy nie byłam otoczona wianuszkiem znajomych. Pracuję zdalnie, więc już wgl... Nie mam ani z kim, ani gdzie pójść, więc jak mam kogokolwiek poznać? Zresztą... Urodą też nie grzeszę, więc... Szans na innego chłopaka nie mam, po prostu. Nigdy zresztą nie miałam powodzenia i nikt się mną nie interesował. A mam już 24 lata. Mam do wyboru albo "być" z nim, albo sama. Wybór jak między stryczkiem a gilotyną. Nie chcę ani tego, ani tego. Nic do niego nie czuję, nie wyobrażam sobie, że mogłabym się do niego zbliżyć fizycznie. Wydaje mi się, że on jakieś uczucie do mnie ma. Co prawda nie mówi mi komplementów (no ale z moim wyglądem nie ma czemu się dziwić), nie mówi mi, że mnie kocha, ale chyba coś tam do mnie czuje. Dobrze, że nie mówi mi takich rzeczy, bo ich od niego nie chcę. Kiedyś miałam pretensje, że mi tego typu rzeczy nie mówi, ale teraz jest już ok. Bo teraz niczego już od niego nie chcę. Wiem, że on chce planować ze mną życie. Ja na myśl o tym wpadam w histerię, zaczynam płakać, dostaję jakiegoś ataku paniki, czasem mam wrażenie, że się duszę. Wielokrotnie z nim kończyłam kontakt, ale po paru dniach się odzywał. A ja, żeby mieć jakiekolwiek towarzystwo i kontakt z kimkolwiek, wracałam do tego. Na całe szczęście temat seksu już u nas nie istnieje. Kiedyś zmuszałam się do sypiania z nim, wysyłałam mu jakieś zdjęcia, ale doszłam do wniosku, że mi to nie pasuje i przestałam. On już nie oponuje, kiedyś strasznie naciskał, teraz przestał. Przyłapuję siebie na tym, że jak rozmawiamy przez telefon, to odpływam. Wgl go nie słucham. Interesuje mnie wszystko, prócz niego. I on to wie, bo mi o tym mówi. Ale tkwi w tym. Chciałabym, żeby przestał cokolwiek do mnie czuć, bo to jedyny powód, dla którego to jeszcze ciągnie. No chyba, że tak jak ja nie ma wyboru i albo będzie ze mną, albo sam. Codziennie mam nadzieję, że kogoś jeszcze spotkam. Kładąc się spać wyobrażam sobie jakiegoś innego chłopaka, którego faktycznie kocham i który jest dla mnie ważny i vice versa. Ja już nawet nie protestuję,gdy seniorki rodu "żartują" o swataniu mnie. Nie wyobrażam sobie być z nim i tego nie chcę. Gdy myślę o byciu z nim jako para, a nie znajomi na telefon czy Messengera, to mam ciarki na plecach. A jak wyobrażam sobie wspólne mieszkanie i bycie ze sobą 24/24, małżeństwo, jakieś... Bycie blisko, nie daj losie dzieci z nim... Po prostu życie normalne jako para... To dostaję histerii jakby umarła moja matka. Ale nie chcę być też sama. Lata lecą. Jeśli mam mieć 30 lat i być sama, to wolę jakoś zagryźć zęby i być z nim. Może taki układ z rozsądku nie jest taki zły. Może paradoksalnie będzie on dla mnie najlepszy. Chociaż jak o tym myślę, to łzy same napływają mi do oczu i wpadam w histerię. Tak, jakbym skazywała siebie na dożywocie w celi 2x2, z jedną kromką chleba i szklanką wody na dzień. Kiedyś miałam tak dość psychicznie tego, że powiedziałam mu wprost, że nic do niego nie czuję, ale "bądźmy" razem, bo nie mam innego wyboru. Na nikogo innego szans nie mam, a sama nie chcę być. Był w szoku, choć przyznał, że to czuł, że po mojej stronie nic nie ma. I... Dalej to ciągnie. Myślałam, że zerwie znajomość, ale tak się nie stało. Jutro do niego jadę na tydzień. Sama nie wiem po co. On nalegał. A ja... Ja chcę zobaczyć, czy jestem w stanie wytrzymać w jego towarzystwie ten tydzień. Jeśli nie, to na pewno nie zdołam wytrzymać z nim życia w takim układzie. Sypiać z nim nie zamierzam, może czasem przytulić, bo jak myślę o seksie z nim, to mnie odrzuca. Nie chcę z nim być, nie chcę go jako faceta na całe życie, bo czuję, że to nie on. Ale bycie samą jest gorsze, więc on jest mniejszym złem. Nie wiem sama, co robić. Nie wyobrażam sobie życia z nim, ale samej też nie... Kiedyś nalegał na mieszkanie razem, a ja po usłyszeniu takiej propozycji zaczęłam się normalnie dusić... Zaczął mi się łamać głos. Ja wiem, że jeśli zdecyduję się na taki układ, to tak będę się czuła codziennie. Będę nieszczęśliwa z nim, a on ze mną. Ale chyba lepiej z nim niż sama. W szczególności, że moje podejście może się kiedyś zmieni, może go pokocham nawet, a przynajmniej zaakceptuję taki stan rzeczy i zrozumiem, że to najlepsze wyjście dla mnie. Zwłaszcza, że może w razie konieczności pomoże mi, jeśli trafiłabym do szpitala czy coś. Nie mam w sumie nikogo prócz niego. Chociaż też nie wiem, czy mogę na niego liczyć. Raczej nie. On na mnie... Nie wiem... Pewnie gdybym podjęła ostateczną decyzję, że wchodzę w ten układ na poważnie, to mógłby. Na ten moment, gdy jestem w zawieszeniu raczej nie czuję się w obowiązku mu pomagać, nawet go słuchać. Czuję się, jak bohaterka dramatu greckiego, nie wiem, co powinnam zrobić - być z nim na siłę, może jakoś to się ułoży, a ja pogodzę się z tym tematem i jakoś przeżyję to życie z nim, czy być sama. Najgorzej, że go krzywdzę tym. I to też mnie bardzo obciąża, ciągle mam wyrzuty sumienia mimo że mu powiedziałam wprost o tym, jak jest. Ciągle myślę, że chciałabym poznać kogoś nowego. Ciągle mam gdzieś nadzieję chociaż wiem, że płonną. Bo nikogo nigdy nie poznam i w tej kwestii nic nowego i dobrego mnie nie czeka. Coraz częściej to do mnie dociera i ciężko mi to zaakceptować. Nie wiem, czy to, że muszę być z kimś i jestem na kogoś skazana, da się jakkolwiek zaakceptować w ogóle... Nie zrozumcie mnie źle, to dobry człowiek jako człowiek, ma poczucie humoru i jest dość sympatyczny. Dlatego chciałabym z nim być znajomą na odległość, telefon, Messenger. Ale jako facet dla mnie odpada. Ale wierzę, że jest milion dziewczyn, dla których to byłby idealny mąż i ojciec. Ja po prostu po tylu latach doszłam do wniosku, że facet o innych cechach dałby mi szczęście i mogłabym z nim iść przez życie. On tych cech nie ma. Ja potrzebuję opiekuńczości, przyjaciela, a nie osoby, która na każdą moją decyzję mówi "jak chcesz, to mnie to dotyczy, czy Ciebie?". Chciałabym też, żeby facet widział we mnie kobietę, a przy nim i przez niego (długa historia) nie czuję się kobietą, tylko... Bezpłciową osobą. To też jest powód, dla którego nie chcę z nim uprawiać seksu. Nigdy z tymi komplementami nie było u niego super, zawsze mnie krytykował, a to fryzurę, a to ubieranie się... Też... tutaj coś się wyczerpało, coś wygasło, ale nie potrafię tego nazwać. Dodam, że on jest moim pierwszym "chłopakiem", więc może chcę zobaczyć,jak to jest z innym. Sama już nie wiem... Może to też ta odległość, nieznanie się tak naprawdę, olewanie siebie nawzajem... Z drugiej strony, gdy ktoś mi mówi "daj mu szansę", to w środku aż wszystko we mnie krzyczy "NIE!". Po prostu czuję, że to nie to i nie on i nie potrafiłabym wejść w tę relację na tyle, żeby iść z nim przez życie jako normalna para, z seksem, bliskością... Bo bez tego pewnie jakoś by to było. Pewnie tak, jak teraz, tylko na żywo - pogadalibyśmy o pogodzie, o tym, jaki śmieszny filmik na YT widziałam, o jego drzewkach owocowych. I jakoś by to szło... Nie mam innego wyboru i nie wiem, czy nie zagryźć zębów i wejść w to już na poważnie, bo lata lecą i nic się nie zmieni w tej kwestii. Może to nasze wspólne życie nie będzie takie straszne...

Odpowiedz


Sortuj:     Pokaż treść wszystkich wpisów w wątku