Forum dyskusyjne

Sortuj:     Pokaż same tytuły wpisów w wątku
  • Schizoid czy coś innego?

    Autor: Takijeden   Data: 2021-12-30, 02:54:23               Odpowiedz

    Dzień Dobry
    Chciałbym trochę się zwierzyć a trochę zobaczyć jak inni widzą moją sytuację. Mam różnego rodzaju zahamowania w kontaktach społecznych. Dawniej myślałem "to po prostu nieśmiałość", "nie miałeś dobrych warunków" bo faktycznie początkowe lata życia nie były zbyt szczęśliwe i nie sprzyjały ćwiczeniu relacji. Ale wydoroślałem, zmieniłem miejsce zamieszkania, poszedłem na studia i jakoś tak to wyobcowanie, skupianie się na sobie, na kilku wąskich zainteresowaniach, brak chęci aby być z ludźmi nawet na stopie przyjacielskiej itp. tylko się wzmocniły.
    Więc może coś ze mną jest nie w porządku. Próbowałem się zanalizować i wydawało mi się, że może na moje postrzeganie wpływa coś ze spektrum autystycznego, czego po prostu w dzieciństwie nie zdiagnozowano.

    Ale w ostatnich latach zetknęło mnie z paroma osobami z tego spektrum, i widzę jednak różnice. Brak stereotypowych zachowań, brak szczególnej nadwrażliwości na dużą ilość różnych bodźców, umiejętność skupienia na jakimś zajęciu. No i takie rzeczy jak Asperger i inne nie bardzo tłumaczyły mi inne rzeczy jakie u siebie zauważam. Ostatnio ponownie mnie tknęło aby się przeanalizować i poczytać czy to może być wywołane jakimś zaburzeniem, lękiem, nerwicą itp. I czytając o typach osobowości stwierdziłem niezwykle dużo podobieństw przy opisach osobowości schizoidalnej. To by mi tłumaczyło bardzo dużo rzeczy z różnych etapów życia, ale zastanawia mnie czy możliwe jest, że schizoidalne cechy pojawiały się aż tak wcześnie.

    Rodzina twierdzi, że od początku byłem dość spokojny, nieemocjonalny i jakby zamyślony(na tyle na ile zamyślony może być niemowlak). Wszystkie typowe etapy dorastania przebiegały w terminie, nie było podstawy widzieć jakieś zaburzenia. Nauczyłem się czytać bez wymawiania wcześniej niż inne dzieci i w przedszkolu często nie bawiłem się z dziećmi tylko czytałem gdzieś w kącie. Stąd wychodził duży zasób słów i większa niż zwykle wiedza ogólna. Wychowywał mnie jeden rodzic ale przez pierwsze lata miał mało czasu. Po czym zaczęła się szkoła podstawowa i szybko inne dzieci odkryły, że pozwalam innym żeby mnie zaczepiali, nie oddaję i bardzo rzadko się skarżę. Generalnie odstawałem od grupy, nie byłem chętny i aktywny w działaniach grupowych, nie lubiłem robić tego co inni i nie gadałem na przerwie. Więc kolejne lata to była gehenna. Dręczyciele stwierdzili, że mogą mnie pokopać, uderzyć w twarz i poszarpać za włosy, a ja się tylko zamknę w sobie. Trwało to całą podstawówkę i prawie całe gimnazjum, kiedy to w końcu groźba wywalenia przed egzaminem zaczęła ich stopować.

    No więc po takich przeżyciach miałem prawo podejrzewać, że dobrze jest mi samemu i nie ciągnie mnie do grupowych rzeczy, bo nie wiem z której strony padnie cios. Ale potem sytuacja życiowa mi się zmieniła a z moją socjalizacją wcale nie było lepiej.

    Z objawów które zauważam u siebie dziś - nie lubię zaczynać, wyrywać się przed innych, przewodzić. Jestem nadal nieśmiały, zwłaszcza w nowym otoczeniu. Nie interesuje mnie robienie czegoś tylko dlatego, bo inni to robią. Ciężko mi przychodzi rozpoznać intencje i myśli innych osób. Czasem nie zauważam i nie rozpoznaję u innych emocji, do czasu aż uwidocznią się bardzo wyraźnie. Moja własna empatia jest przytępiona ale mimo to jakąś mam, muszę jednak intelektualnie wyjaśnić sobie czyjąś sytuację aby wyczuć co on może czuć. Nigdy nie byłem w związkach, nie interesują mnie one i nie mam wcale poczucia, że czegoś mi brakuje, że mam deficyt w zakresie niemania dziewczyny. Brak więc pod tym względem jakiegoś cierpienia, smutku z tego, że z nikim nie jestem itp. Mam niewielu znajomych. Są to raczej osoby, z którymi zetknęła mnie sytuacja, bo na przykład pracowałem w firmie w grupie, gdzie codziennie stykałem się z jakąś ilością tych samych i wśród nich z jakąś jedną dobrze mi się gadało. Tylko że potem wystarczy, że sytuacja się zmienia a moja potrzeba kontynuowania kontaktu słabnie. W zasadzie zapominam, że byłoby w dobrym tonie kontaktować się z kimś po pracy, a po jakimś czasie orientuję się, że nie wysłałem życzeń na święta i w zasadzie tyle było tej przyjaźni.

    Jeśli mam taki wybór, preferuję samotne zajęcia. Tak też wygląda moje hobby - samotna turystyka piesza, fotografowanie przyrody, obserwacje nieba, czytanie, poszukiwanie informacji z nauk ścisłych. Sam ze sobą czuję się dobrze bo w miarę siebie znam. Inni wokół to dodatkowa istota, którą trzeba mieć na względzie, a przecież trudno jest mi zgadnąć co ona czuje i myśli i stąd ciągłe obawy czy nie ma jakichś omyłek, czy ta inna osoba ma komfort czy może jednak jej przeszkadzam tylko tego nie widzę. Gdy jestem sam, nie mam poczucia samotności, odcięcia, cierpienia z powodu braku innych osób. Ciężko więc się zmobilizować do wyjścia do ludzi nie mając jakiegoś innego powodu, na przykład związanego z zainteresowaniami. Z drugiej strony nie mam do innych wstrętu, awersji czy jakiegoś szczególnego strachu. W tłumie mogę się czuć dobrze jeśli jestem anonimowy i inni nie próbują na siłę nawiązać porozumienia. Mogę pojechać na większą imprezę, jeśli są tam osoby trochę już poznane lub gdy są tam ludzie, z którymi można porozmawiać na jakiś wspólny temat i sprowadzić kontakty do zajmowania się tym tematem. Chodzenie gdzieś tylko po to, aby pobyć z kimś to nie dla mnie.

    Jeśli chodzi o seksualność, najbardziej pasuje do mnie identyfikacja aseksualna i aromantyczna. Co w sumie dużo tłumaczy jeśli o związki. nie zdarzyło mi się w kimś platonicznie zadurzyć, nie podniecają mnie ludzie. Nie staje mi na ich widok, czyli nie następuje coś u innych automatyczne i mimowolne. Nie czuję też jakiegoś obrzydzenia na myśl o seksie, po prostu tego nie potrzebuję.

    Często jestem zatopiony w myślach lub tworzę sobie w wyobraźni jakąś historię i ciągnę ją epizod po epizodzie całymi tygodniami. Inni myślą, że jestem nieobecny, a ja już trzeci miesiąc żegluję po Pacyfiku i odwiedzam różne wyspy. Zarazem jednak nie mylę fantazji z rzeczywistością, jestem racjonalistyczny i krytyczny w podejściu do świata, nie przypisuję sobie nadzwyczajnych zdolności. O ile mogę to ocenić, chyba nie miałem stanów psychotycznych. Podejrzewam epizod depresyjny na studiach, gdy kilka miesięcy trwał brak motywacji do czegokolwiek i zerowa samoocena. Jakoś mi to przeszło, choć nie byłem z tym u lekarza. Niezbyt dobrze znoszę przedłużający się stres. Wolę się wtedy wycofać z sytuacji niż zawalczyć o swoje.

    Gdy czytam kryteria diagnostyczne osobowości schizoidalnej to pasuje do mnie 6/7 kryteriów DSM-5 i 6/8 ICD10

    Zastanawiam się nad pójściem kiedyś do psychiatry/psychologa, ale aktualnie nie czuję u siebie jakiegoś poważniejszego upośledzenia społecznego, cierpienia, osamotnienia. Mam zajęcie, chodzę normalnie po mieście, nie mam problemów żeby do kogoś zagadać, coś sobie załatwić. W sumie to chyba na tyle się przystosowałem, że ciężko mówić o jakimś patologicznym stanie, wymagającym terapii. Mam trochę słabą motywację do działań; stwierdziłem już dawno, że nie mam długoterminowych planów życiowych, ciężko więc przychodzi mi zmobilizować się do działań mających dać efekt zza więcej niż kilka tygodni. Tak że raczej byłoby to zdiagnozowanie z ciekawości i po to aby dostać porady jak sobie radzić w sytuacjach ciężkiego konfliktu między sytuacją a moimi wewnętrznymi cechami, jak się wewnętrznie mobilizować i jak dbać o swoją psychikę, bo jeśli to faktycznie SzPD to przy mocnym stresie mogę się robić psychotyczny.



    • RE: Schizoid czy coś innego?

      Autor: Lotka2018   Data: 2022-01-27, 17:46:12               Odpowiedz

      Witaj ;)

      Czytając Twój podst usmiechalam się, tak zyczliwie.
      Nic złego się z Tobą nie dzieje moim zdaniem. Niepotrzebnie sam próbujesz zaszufladkowac się do jakiegoś schorzenia psychicznego czy wady. Myślę, ze jesteś jednym z dzieci Indygo lub nawet Krzysztalowy. Tak, naprawdę, to nie żart. Poczytaj proszę o tym w necie bo za długo musiałabym Ci wyjaśniać. Posłuchaj opowieści tych ludzi (oczywiście teraz doroslych).
      Kiedy schodzimy na Ziemię i wybieramy sobie dom, rodzinę i rolę jaką będziemy tu pełnić lub lekcje do przerobienia jest to tylko na czas, długość ziemskiego życia. Dlatego ludzie wchodzą w te role w zasadzie bez zastanowienia.
      Musisz mieć wyższe wykształcenie (żeby myśleć po ,,matriksowemu"), musisz mieć rodzinę, partnera a seks stał się sprzedajny i przereklamowany (nie jestem jego przeciwnikiem ani abstynentka). Jak nie masz takich potrzeb to jesteś ,,dziwny" bo ktoś Ci tak powiedział. Ale to nie prawda. Musisz też mieć jakiś zasób dóbr materialnych bo tak przyjęto, bo to wyznacza Twoją wartość. A to nieprawda.
      Wystarczy zachwyt nad samym życiem ... zwykłe, ,,jestem". Masz niezwykłe bogate wnętrze, duszę, samowystarczalnosc. Takimi jesteśmy w istocie w naszej prawdziwej formie duchowej. Niczego i nikogo nam nie brakuje, jesteśmy pełnią. Co nie oznacza, ze mamy stronić od ludzi i zdarzeń. Ale jeśli za tym nie tęsknimy i nie brakuje nam tego to jest też jak najbardziej ok.
      Napisałam to całkiem poważnie.
      Serdecznie pozdrawiam. ;)