Artykuł

Damian Janus

Damian Janus

Interwencja rodzinna i rodzice klienta w metodzie ustawień systemowych


W psychoterapii indywidualnej pracujemy z indywidualnym klientem, pozostawiając wymagania i oczekiwania jego rodziny na boku. Jednak co najmniej od czasu powstania psychoanalizy wiemy, że rodzina, a szczególnie rodzice pacjenta (klienta) odgrywają w jego życiu fundamentalną rolę. I to nie tylko w postaci aktualnych z nimi kontaktów lecz także, a nawet przede wszystkim, jako wewnętrzne obrazy.

Zagadnienie właściwego stosunku psychoterapeuty do rodziców (rodziny) jego klienta jest w przypadku wielu nurtów terapeutycznych w ogóle nieobecne, pozostawione subiektywnemu wyborowi, bądź nakreślone w sposób pobieżny i niepełny. Także dla poszczególnych terapeutów, niezależnie od reprezentowanej opcji teoretycznej, właściwa postawa (mentalna) w stosunku do rodziców ich klientów jest nie lada zadaniem. Psychoterapia bowiem w większości swych nurtów zasadza się na tym, że istnieją jakieś przyczyny problemów pacjenta. Przyczyny te na ogół lokowane są w dzieciństwie, a stąd już bardzo blisko do obwiniania rodziców. Istnieje także pokusa by widzieć siebie jako "lepszego rodzica", a proces terapii jako matkowanie lub zastępowanie ojca (chociaż w tym ostatnim przypadku można być już bliżej prawdy - nie ma tu jednak miejsca na to, abym uzasadnił to twierdzenie). Niektóre nurty psychoanalizy świadomie posługują się takim modelem procesu terapeutycznego. Postawa ta jest błędna, jeśli wyraźnie nie weźmie się pod uwagę prawdziwych, biologicznych rodziców klienta.

Powyższy wniosek wynika z wglądów, jakie na tym polu wniosły ustawienia systemowe. Dają one klientowi możliwość odnalezienia jego prawdziwych rodziców i nie "pomylenia" ich z terapeutą (przeniesienie). Istniejące w tej metodzie jasne stanowisko umożliwia też jednoznaczną formację terapeuty w tym względzie. Terapeuta przestaje zarówno rywalizować z rodzicami klienta, jak i oceniać ich lub próbować ich zastąpić.

Na czym polega zasadnicze novum w pracy z klienta ze swoją rodziną w stosunku do wszelkich wcześniejszych terapii? Ustawienia systemowe wykorzystują pewne zjawisko, które do tej pory nie zostało właściwie rozpoznane i nie było świadomie wykorzystywane. Nazywam je efektem reprezentacji. Co nowego ono wnosi? Do tej pory drugi człowiek psychologicznie mógł dla nas istnieć albo poprzez bezpośredni z nim kontakt, albo w formie naszego umysłowego obrazu. Ustawienia systemowe wykazały, że istnieje trzecia możliwość - właśnie poprzez reprezentację. Reprezentacja jest o tyleż dziwnym zjawiskiem, co łatwo osiągalnym, powtarzalnym i możliwym do weryfikacji. Osiąga się ją poprzez ustawienie reprezentantów, figurek służących do ustawień, lub zajęcie pozycji przez samego terapeutę. Każdy kto brał udział w ustawieniach wie, że bycie reprezentantem to rzeczywiście mimowolne "odbieranie" pewnych impulsów "z zewnątrz", nieraz bardzo zaskakujących i silnych. Z kolei osoby, które były klientami i stały wobec reprezentanta matki czy ojca lub pracowały z figurkami mają świadomość, jak silne może być odczucie obcowania z realnym rodzicem (powiedzmy: jego "duszą", z czymś, co należy do jego istoty, do sedna jego wewnętrznej postawy). Są to do prawdy bardzo wyraziste i rozbudowane odczucia. Reprezentacja nie jest przy tym psychodramą. Reprezentant nie odgrywa rodzica ani go nie udaje. W trakcie procesu reprezentacji ujawniają się bowiem autentyczne cechy reprezentowanego oraz prawdziwa struktura systemu relacji klienta.

Tak więc - chociaż dla kogoś, kto się z tym nie zetknął brzmi to nieprawdopodobnie - w ustawieniach możemy pracować z "prawdziwymi" rodzicami klienta mimo, że obecny jest jedynie on sam. Ustawienia są na przykład jedyną metodą, w której można głęboko pracować z klientem, który nie zna swoich rodziców, adoptowanym w niemowlęctwie lub wczesnym dzieciństwie. Niektórzy z tych ludzi nie są w stanie dowiedzieć się prawdy o swoim pochodzeniu bądź spotkać z żyjącymi członkami rodziny, gdy ci - poprzez instytucje adopcyjne - nie wyrażają oni na to zgody. Osoby takie odczuwają smutek i brak emocjonalnej stabilizacji z powodu "podciętych korzeni". Często mają wiele żalu, głównie do matki za to, że ich "porzuciła". Ustawienia systemowe pozwalają na to, aby klient zbliżył się do prawdy o swoim systemie. Nie musi on szukać skrawków pamięci, ani też słuchać ogólników oferowanych przez terapeutę. Dotyka swojego indywidualnego losu i "widzi" swoich, prawdziwych rodziców. Oczywiście ustawienia nie odpowiedzą mu na żadne konkretne pytanie (typu "dlaczego matka mnie zostawiła w domu dziecka", "kim był mój ojciec" itp.), jednak dają mu ogląd sił systemowych i uwarunkowań, w których sam się znajduje i tych które działały na jego rodziców. Tym samym poszerza się tekst jego tożsamości, ma już większą wiedzę o swoich korzeniach. Widzi - ogólnie, lecz dla kogoś, kto nie wiedział nic to bardzo dużo - że także jego rodzice byli uwarunkowani, że ich decyzja o oddaniu go komuś innemu nie była wolna. Niekiedy w ustawieniu wyłania się sytuacja, która każe przypuszczać, że oddanie dziecka było w dobrej wierze, że tak rodzic rozumiał to, co w danej sytuacji będzie dla niego dobre.

Ustawienia systemowe pozwalają więc na to, aby klient wziął od swoich rodziców to, co możliwe. Także to, co mu dali, a czego nie zauważa. Nie ma tu dowolnej ingerencji terapeuty - jest prawda o systemie klienta. Uświadomienie sobie swojego miejsca w systemie - tego, że on rzeczywiście istnieje i że ma się w nim swoje miejsce, daje klientowi zastrzyk energii.

Niestety, ciągle powszechne jest, że ludzie powołani do tego, aby rozumieć procesy psychologiczne zachodzące w rodzinie i dziecku popełniają kardynalne błędy. Podam jeden przykład. Pycholożka zajmująca się interwencją kryzysową przyjęła na prośbę matki dziewczynkę, która rzekomo była nadużyta seksualnie przez ojca. Ćwiczenie terapeutyczne polegało na tym, że dziewczynka miała wczuć się w sytuację, że wspólnie zamykają ojca w szafie na klucz, a potem ten klucz wyrzucają. To miało załatwić sprawę "złego" ojca. Pierwszym jej błędem było to, że nie chciała lub nie potrafiła sprawdzić poprzez dłuższy, bezpieczny kontakt z dzieckiem, czy zarzuty matki są słuszne. Drugim, zastosowane ćwiczenie - zupełnie nieadekwatne w stosunku do głębszych procesów psychicznych.

Ćwiczenie które zastosowała było działaniem antyterapeutycznym, pogłębiającym konflikt psychiczny u dziecka, rzutującym negatywnie na jego rozwój. Ćwiczenia takie tworzone są na bazie niewiedzy o emocjonalnych procesach psychicznych, w szczególności tych mających systemowe uwarunkowania (jak pokazuje praktyka, wszelkie interwencje oparte o schemat "nie myśl o tym!" są nieskuteczne bądź szkodliwe). Nie mogło ono niczego załatwić, gdyż nie brało pod uwagę więzi.

Pojęcie więzi jest zasadnicze w metodzie Hellingera. Więź pomiędzy rodzicem a dzieckiem istnieje zawsze, niezależnie od tego, jakie formy przyjmie ich zewnętrzna relacja, oraz jakie są jawne uczucia dziecka w stosunku do rodzica. Dziecko bardzo negatywnie nastawione do któregoś z rodziców ma poważny problem - jest ono w nieświadomym konflikcie z samym sobą, gdyż więź i tak istnieje. Ta więź musi zostać stłumiona, przez co zostaje zablokowana spora część jego ogólnej energii życiowej. Spada także na ogół poziom nastroju. Hellinger stwierdził, a potwierdza to także moja praktyka terapeutyczna, że poprawa wewnętrznej postawy w stosunku do rodzica daje nowe siły i poprawia nastrój.

W omawianym przykładzie prawda była taka, że ojciec nie wykorzystywał seksualnie córki, a matka, która miała problemy osobowościowe, próbowała sobie w ten sposób poradzić z trudną sytuacją życiową i emocjonalną, zemścić na ojcu dziecka, uzyskać atuty dla sądu itd. (być może także brały w tym udział jej nieuświadomione fantazje, pamiętała bowiem jakieś niejasne sugestie, że to ona lub jej siostra zostały nadużyte). Dziecko zaś wykazywało typowe objawy syndromu alienacji rodzicielskiej (PAS) [1]. Dziewczynka rzeczywiście była smutna i czuła się skrzywdzona. Jednak pierwotną krzywdą, której doznała, nie było złe zachowanie się ojca, lecz jego nieobecność oraz niszcząca jej emocjonalność postawa matki (atak na ojca był atakiem na jej więź z nim, tym samym także atakiem na nią samą).

Psycholożka wykazała się zupełnym brakiem psychologicznego wyczucia. Chciałbym wierzyć, że nie trzeba znać metody ustawień systemowych, aby domyślać się i przeczuwać, że "problemu z rodzicem" nie załatwimy poprzez próby psychicznego pogrzebania go, zaprzeczenia, stłumienia jego obrazu, czy jakkolwiek byśmy nazwali owe sposoby "odcięcia się". Więź istnieje i niepodjęcie jej może mieć jedynie zgubny dla rozwoju dziecka skutek. Ustawienia systemowe pokazują wyraźnie, że więź musi zostać wydobyta niezależnie od tego, jak bardzo świadomość klienta jest wrogo nastawiona do danej postaci (w przypadku omawianej dziewczynki nie było takiego nastawienia do ojca, co najwyżej z czasem, dziewczynka przejmowała postawę matki).

Niejednokrotnie, gdy słucha się rozmów terapeutów, przebija w nich oskarżycielski w stosunku do rodziców pacjenta ton. Wypowiedzi te, w zależności od poziomu i kompetencji danego terapeuty, bardziej lub mniej problematyzują temat, są mniej lub bardziej subtelne teoretycznie, lecz na ogół zawierają krytyczne uwagi na temat matki czy ojca.

Wydaje się, że nawet psychoanaliza nie jest wolna od trudności w stosunku terapeutów do rodziców klientów. I to pomimo tego, że metoda ta próbuje nie tylko trzymać w ryzach emocjonalne i oceniające impulsy terapeuty, lecz także nimi zarządzać w celu pomocy pacjentowi (służą temu, mówiąc hasłowo, zasada szeroko rozumianej wstrzemięźliwości i metafora terapeuty jako "ekranu" oraz analiza przeciwprzeniesienia). Także z samej istoty psychoanalizy, która uznaje nieświadome i mimowolne za podstawę ludzkiego zachowania wynikać musi mniejsza skłonność do pochopnych ocen. Jednak psychoanaliza to nie monolit, lecz praktyki poszczególnych psychoanalityków i psychoterapeutów psychodynamicznych. Szczególnie wśród tych ostatnich, z powodu ich liczby oraz krótszego i mniej intensywnego szkolenia pojawia się omawiana tendencja. Wszak psychoanaliza ukazuje wagę wczesnodziecięcych doświadczeń i postaw rodziców w rozwoju dziecka. Wydaje się więc, że daje pewne narzędzie do ocen tych postaw.

W niektórych nurtach psychoanalizy, jako ważny czynnik leczący wymienia się "korektywne doświadczenie", jakie daje pacjentowi kontakt z psychoanalitykiem. Psychoanalityk ma być przykładowo substytutem matki, który zapewnia to, czego matka z jakiś przyczyn nie dała (emocjonalne kontenerowanie, odzwierciedlanie itp.). Można sobie wyobrazić, że długotrwała i intensywna psychoanaliza (4-6 sesji w tygodniu, kilka lat trwania) rzeczywiście coś podobnego zapewnia. Dzieje się tak, moim zdaniem, z tej przyczyny, że tego rodzaju kontakt pacjent-terapeuta jest silnie nasycony "realnością". Niezależnie bowiem od wszelkich ram terapeutycznych i dowolnej wysokości opłat za terapię, terapeuta poświęca znaczącą część swojego życia na bycie z pacjentem. Jest to jego realne życie, a nie po prostu "życie zawodowe", gdyż pacjent silnie funkcjonuje w jego psychicznym i emocjonalnym obszarze. Nie idzie tu więc tylko o fantazje i projekcje pacjenta, lecz o realność. Dlatego, z pewnymi zastrzeżeniami, można zgodzić się na widzenia analityka jako substytutu postaci opiekuńczej i wychowującej (czy stricte rodzica, jest dyskusyjne).

Inaczej jednak ma się sprawa w przypadku terapii mniej intensywnej. Nawet jeśli taka terapia jest prowadzona w sposób analityczny (psychoterapia psychoanalityczna, psychodynamiczna), twierdzenia o "zastępowaniu" rodzica (bodaj w szczególności matki) należy uznać za nieuprawnioną uzurpację. Z czego jednak wynika taka postawa u terapeutów? Wydaje się, że terapeuci padają tu ofiarą jakiegoś złudzenia. Muszą odnosić wrażenie, że ich rozumiejąca, akceptująca, spokojna, przychylna, uważna - czy jakkolwiek byśmy nazwali jej trybuty - postawa, jest nie tylko tym, czego rodzic nie dał swemu dziecku, ale ponadto, że jest to coś fundamentalnego dla jego rozwoju i w zasadzie do tych aspektów oddziaływanie rodzica się ogranicza. Takie założenia są jednak błędne. Współbycie dziecka i rodzica, to, co między nimi się wydarza, jest ogromną i różnorodną przestrzenią. Nawet jeśli matka często "nie zauważała potrzeb dziecka", była "chłodna", "nieobecna" i tym podobne, to i tak prawdopodobnie to, co realnie dała dziecku, wielokrotnie przewyższa dar terapeuty. Terapeuta bowiem realnie nie wiąże swojego życia z pacjentem. Uwaga, troska, opieka terapeuty jest uwagą, troską i opieką terapeutyczną. A jeśli taką nie jest, jeśli próbuje wyjść poza te ramy, staje się dla pacjenta często niebezpieczna.

Kwestię wzajemnych relacji postaci terapeuty i postaci rodziców można sprowadzić do czterech modalności:
  • terapeuta reprezentuje rodzica w przeniesieniu;
  • terapeuta staje się realnym substytutem rodzica i nośnikiem funkcji rodzicielskich;
  • terapeuta jest symbolicznym "miejscem" rodzica;
  • terapeuta jest reprezentantem rodzica i ku niemu prowadzi.

Praca z przeniesieniem ma długą historię (co najmniej od czasów nieudanej terapii przypadku Dory przez Freuda). Jest też wiele teoretycznych podejść do tego zagadnienia - pacjent ma zupełnie inne przeniesienie u kleinistów niż u lacanistów. Hellinger uważa, iż w terapii nie powinno mieć miejsca zjawisko przeniesienia i przeciwprzeniesienia, a więc relacja nie powinna przybierać formy "rodzic - dziecko" (oczywiście ma to głęboki sens w stosunku do pracy krótkoterminowej z ustawieniami, uznaję jednak pracę z przeniesieniem w terapii długoterminowej). Jeśli terapeuta będzie widział oprócz klienta także jego rodzinę, szanował ją i miał "w swoim sercu", wtedy przeniesienie nie pojawi się, czy też "przepłynie" do rodziców klienta poprzez terapeutę. W tym ostatnim przypadku klient będzie miał kontakt, jak to już wyżej opisywałem, ze swoimi "prawdziwymi" rodzicami.

Bycie realnym, zastępczym rodzicem jest funkcją bardzo niebezpieczną. Może się ona udać rodzicom adopcyjnym. Terapeucie udaje się rzadko, lub po pierwszych sukcesach przychodzi moment klęski, gdyż na koniec pacjent czuje się oszukany. Ta sytuacja dotyczy na ogół prób bycia zastępczą matką. Także rodzice adopcyjni powinni pamiętać o uszanowaniu biologicznych, niezależnie kim oni są i co zrobili.

Terapeuta może wypełniać symboliczną funkcję rodzica, jeśli chodzi o ojca. Staje się on wtedy nośnikiem prawa i funkcji separacyjnej od matki.

Ostatnia możliwość to bycie reprezentantem rodzica, czyli rodzajem wrót ku niemu. O tej funkcji, która jest najbardziej bezpieczna dla klienta mówiłem wyżej.

Mogą jednak pojawić się sceptyczne pytania: Czyż niektórzy rodzice nie są winni problemów klienta? Czy nie powinno się tej ich winy wskazać, omówić? Jak można ich usprawiedliwiać, wymagać od klienta, aby ich szanował?

Otóż ustawienia systemowe niczego klientowi nie nakazują - jedynie wskazują i uświadamiają procesy, które i tak w nim istnieją, i co najwyżej sugerują, że nie powinien działać przeciw sobie. Zgadzam się jednak, że temat wcale nie jest prosty. Niektórzy klienci powinni przejść przez fazę uznania "winy" rodzica, gdyż jest to dla niech pierwszy etap dostrzegania prawdy. Są to klienci, którzy wielu rzeczom zaprzeczają, tłumią, dla których "wszystko było pięknie". Inni od razu powinni uznać więź i wyrazić szacunek. Jeszcze inni muszą przyjąć rodzica do swego serca, lecz realnie się od niego odsunąć. Jest tu mnóstwo przypadków, ale zawsze musi się pojawić dostrzeżenie "tego, co jest" (Hellinger) oraz więzi, która stanowi regułę wewnątrz rodu.

Można więc wyróżnić trzy zasadnicze postawy wobec rodziców, które ludzie wyrażają w trakcie psychoterapii. Klient może:
  • lokować źródło swoich problemów w rodzicach;
  • twierdzić, że nie ma niczego do zarzucenia rodzicom, że jego dzieciństwo było bezkonfliktowe;
  • mówić, że chociaż jego zdaniem rodzice popełnili wiele błędów, on (już) ich nie wini, nie żywi urazy.

Terapeuta musi odróżniać "winę" od "przyczyny". Ustawienia systemowe zresztą w sposób naturalny pozwalają przechodzić od obwiniania do akceptacji, gdyż ukazują systemowe uwarunkowania nawet bardzo negatywnych postaw. Pokazują też, że za "złymi" zachowaniami może kryć się systemowa miłość (więź), na przykład, gdy nieobecny rodzic okazuje się odchodzić zamiast kogoś innego lub identyfikując się ze zmarłym. Nie trzeba też ustawień i wystarczy tradycyjne pojęcie systemu, aby rozumieć, że matka może być surowa, oschła i zbyt rygorystyczna z powodu braku ingerencji w wychowanie ze strony ojca. Czy więc jest "winna"? Z kolei inne jej osobiste cechy mogą być zrozumiane przez historię jej życia oraz systemowe wpływy międzypokoleniowe. To wszystko nie zwalnia ludzi od odpowiedzialności, klientowi jednak pozwala uzyskać wyzwalającą perspektywę.







Opublikowano: 2011-03-26



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu

Zobacz więcej komentarzy