Artykuł

Benedykt Krzysztof Peczko

Benedykt Krzysztof Peczko

Polemika z artykułem "Historia pewnej prowokacji"



Zapoznałem się z artykułem "Historia pewnej prowokacji" opublikowanym na stronie internetowej i chciałbym ustosunkować się do kilku ważnych spraw z nią związanych.

Jest to kolejna - spośród niezliczonych - historia, potwierdzająca odwieczne zapewne zjawisko, polegające na tym, że można oszukiwać i można dać się oszukać. Nie tylko w kontaktach indywidualnych, ale także w obszarze instytucji, organizacji (również naukowych), mediów itd. Zatem potwierdził Pan fakt znany od zarania ludzkości.

Od czasu do czasu wypływają afery związane z fałszerstwami różnego rodzaju, które nie od razu zostały jako takie rozpoznane np. przez media. Np. francuski dziennikarz Alexis Debat, współpracownik m.in. ABC News i kwartalnika Politique Internationale, publikował w tym ostatnim fikcyjne wywiady z Barackiem Obamą, Kofim Annanem, Billem Gatesem, Hillary Clinton i inne. Szalbierstwa wykryto po kilku latach, podobnie jak fakt, że autor nie posiada tytułu doktora, którym się chwalił, ani nie był doradcą we francuskim ministerstwie obrony, gdzie jedynie stażował przez parę miesięcy (Forum nr 39/2007, s. 2).

Jak widać, wcześniej czy później prawda wychodzi na jaw. Dość proste jest dostarczenie fałszerstwa do druku, także w periodykach naukowych (słyszałem o takich również w dziedzinie fizyki). Potem jednak sprawy się komplikują, bo gdyby na przykład został Pan poproszony o zaprezentowanie na żywo metody "rezonansu morficznego" lub o kontakt z osobami, którym ona pomogła, to nie dałoby się dłużej udawać.

Poza tym, "Charaktery" są pismem popularnonaukowym, które współpracuje z przedstawicielami świata nauki, jak Pan zauważył, co jednak nie oznacza zapewne ścisłej kontroli i weryfikacji nadsyłanych tekstów (prawdopodobnie po Pana prowokacji to się jednak zmieni). Każde pismo specjalistyczne, będące forum, na którym wymieniane są poglądy związane z daną dziedziną, obdarza autorów pewnym kredytem zaufania, który od czasu do czasu bywa nadużywany. Bardziej surowe kryteria są stosowane w periodykach stricte naukowych, ale chyba nie sposób całkowicie wykluczyć możliwości przemknięcia się jakiegoś fałszerstwa, zwłaszcza w czasach wąskich specjalizacji. Jest to jednak zjawisko znikome w porównaniu z całym dorobkiem pisarstwa naukowego i popularyzatorskiego.

Wykazał Pan, że potrafi spreparować fałszerstwo, którego nie wykryła redakcja "Charakterów". Jednak nadmiernie generalizuje Pan wnioski wynikające z tego zdarzenia, sugerując w podtekście, że właściwie co chwila Czytelnicy mogą być mamieni wyssanymi z palca treściami zamieszczanymi w tym miesięczniku, jak też w ogóle w literaturze specjalistycznej i popularyzatorskiej. Na pewno ta prowokacja daje do myślenia, może być pewną przestrogą i przypuszczam, że zwiększy czujność osób zatwierdzających teksty do druku w "Charakterach" jak i w innych czasopismach (które się o sprawie dowiedzą). To jest plus. Natomiast tworzenie atmosfery zagrożenia ze strony tego rodzaju periodyków, czających się oszustów i psychoterapii w ogóle, a szczególnie jej młodszych "szkół" jest w tym przypadku niepotrzebnym wyolbrzymianiem zjawisk faktycznych, lecz marginesowych.

Jeśli zależy Panu na dobru pacjentów/klientów, to lepiej dostarczyć im konkretnych kryteriów, dzięki którym będą potrafili zweryfikować ofertę danego terapeuty (czy ośrodka), aniżeli straszyć ich samobójstwem, czy czyhającymi na nich "wilkami w owczej skórze" itd. Opracowaniem tych kryteriów zajmuje się obecnie Ministerstwo Zdrowia przy współpracy innych instytucji państwowych, konsultantów krajowych w zakresie psychiatrii i psychologii, Polskiej Rady Psychoterapii i innych. Można się spodziewać, że kiedy ustawa zostanie zatwierdzona przez Sejm i wejdzie w życie, poziom profesjonalizmu (w tym także etyki) psychoterapii w Polsce będzie stale wzrastał. Zwiększy się także stopień orientacji klientów w tej dziedzinie. Nie mniej warto pamiętać, że już od dawna liczne krajowe organizacje reprezentujące poszczególne systemy psychoterapii dbają o wysokie standardy swojej sztuki. Pana troska o sytuację w psychoterapii wynika więc najwyraźniej z nieznajomości przedmiotu. Przypomina to zachowanie samotnego bojownika, który zamierza "własną piersią" bronić potencjalne ofiary, lecz nie wie, że zadanie to wykonuje już cała przygotowana do tego armia.

Mocno naciągana jest sugestia, choć nieco zawoalowana (ale tylko nieco), że skoro Panu udało się nabrać redakcję "miesięcznika poświęconego w całości psychologii, posiadającą radę naukową, w której widnieje 8 nazwisk poprzedzonych tytułem profesor" itd., to również Europejskie Stowarzyszenie Psychoterapii rejestruje "jak leci" szkoły psychoterapii. Jak niby jedno ma się do drugiego? Jeśli swoją "prowokacją" chciałby Pan wykazać brak kompetencji ekspertów EAP oraz ich niezdolność do rozpoznania wątpliwych metod, to taki zamysł byłby od początku zupełnie nieadekwatny. Powinien Pan bowiem spróbować zarejestrować szkołę "rezonansu morficznego" bezpośrednio w EAP i "sprawdzić empirycznie" - boć przecie tak często Pan się mianem empirysty określa - co z tego wyniknie. A skoro już Pan stwierdza, że rejestrowana przez EAP "spora część modalności terapeutycznych nie ma żadnych podstaw naukowych", to rzetelne "naukowe" podejście do tematu wymagałoby dokładnego podania, jak "spora" (ile dokładnie) i które z nich konkretnie? Na podstawie jakich danych Pan tak uważa? W oparciu o jakie kryteria? A przy okazji, czy zna Pan szczegółowe procedury weryfikacyjne stosowane przez EAP?

Łatwo szermować oskarżeniami bez pokrycia. Można przy ich pomocy wywierać wpływ emocjonalny, straszyć Czytelników, ale pozostają one tylko arbitralnymi sformułowaniami o charakterze propagandowym, a nie merytorycznym.

To właśnie między innymi tak nie lubiane przez Pana NLP dostarcza stosownych modeli i narzędzi, które pozwalają odkrywać i wyjaśniać takie uogólnienia, pominięcia i zniekształcenia w wypowiedziach. Tym samym profesjonalne NLP pomaga bronić się przed manipulacjami słownymi i ich hipnotycznym wpływem oraz dbać o precyzję komunikacji.

Zestawienie w jednym zdaniu NLP z wymyśloną przez siebie "terapią morficzną" można odczytać właśnie jako zręczne, choć niesmaczne i manipulacyjne nadużycie. Insynuacje (które Pan nazywa "obserwacjami") pod adresem "Charakterów", że "pod szyldem nauki" sprzedają nierzetelne treści są również bezpodstawnym uogólnieniem. Fakt opublikowania przez nie Pana fałszerstwa nie uprawnia do dyskredytowania innych tekstów, czy też całego dorobku tego, bądź jakiegokolwiek innego czasopisma, które znalazłoby się na jego miejscu.

Można także odnieść wrażenie, że jako psycholog społeczny, a nie klinicysta, ma Pan z gruntu mylne (laickie) spojrzenie na psychoterapię, której empiryczny materiał nie ogranicza się tylko do pomiarów statystycznych czy eksperymentów, lecz obejmuje również doświadczenie - właśnie kliniczne - wielu pokoleń terapeutów na całym świecie. Doświadczenie to np. w postaci publikowanych studiów przypadków jest upowszechniane w społeczności terapeutów, dzięki czemu istnieje stała wzajemna wymiana i inspiracja między nimi. Studia te opisują m.in. stopień i zakres skuteczności danych metod w przypadkach poszczególnych pacjentów i konkretnych sytuacji. Jest to nieoceniony materiał dla wszystkich doskonalących sztukę pomagania. A tę opanowuje się nie w drodze studiowania danych statystycznych (z całym szacunkiem dla ich wartości), lecz poprzez praktykę, osobiste doświadczenie i wymianę z innymi praktykami. Przekonuje się o tym bardzo szybko każdy "świeżo upieczony" psycholog, rozpoczynający pracę w poradnictwie czy terapii.

Co więcej, metody są jedynie narzędziami, raz bardziej, a innym razem mniej użytecznymi. Zmiana terapeutyczna dokonuje się natomiast w wyniku procesu, który trwa dłużej niż zastosowanie tej czy innej techniki, i w którym istotną rolę odgrywa poziom motywacji pacjenta do zmiany, "wtórne korzyści" wynikające z "posiadania problemu", presja systemu społecznego, do którego pacjent należy (rodzina, rówieśnicy itd.), relacja terapeuta-pacjent oraz wiele innych, trudno mierzalnych czynników. To dlatego wyniki pomiarów skuteczności psychoterapii bywają niekiedy tak wieloznaczne, a same badania tak skomplikowane. Ta dziedzina wymaga po prostu specyficznego dla siebie podejścia badawczego.

Gdy jednak prowadząc psychoterapię widzi się w konkretnych przypadkach konkretną poprawę, a pacjenci (także małżeństwa i rodziny) nie tylko uwalniają się od swojego cierpienia (lub co najmniej redukują je do znośnego poziomu), lecz także rozwijają nowe umiejętności, stają się bardziej samodzielni i doświadczają poprawy jakości swojego życia - wtedy ma się pewność co do wartości tego typu oddziaływań. I wówczas nie jest sprawą pierwszoplanową, która technika "zadziałała", ponieważ najważniejsi są ludzie, którym udało się pomóc. Już Hipokrates zachęcał: "Lekarzu, stosuj cokolwiek, byleś uleczył". Ta terapeutyczna rzeczywistość wydaje się jednak Panu zupełnie obca i próbuje ją Pan zredukować do teorii i metodologii psychologii społecznej. Nadużywając zresztą pojęć "naukowości" i "empiryzmu", a nader często kierując się wyraźnie względami emocjonalnymi i uprzedzeniami, jak w przypadku NLP, na temat którego podaje Pan wybiórcze i tendencyjne informacje, mimo iż ma Pan (lub może mieć) dostęp do pełniejszych danych. To bardzo sprytne, zaprezentować siebie jako "rzetelnego naukowca" i "empirystę" w opozycji do tych wszystkich "psychoterapeutycznych oszołomów" i w ten sposób ich zdyskredytować.

Warto przy tym pamiętać, że psychoterapia jest obecnie samodzielną profesją, wyraźnie oddzieloną od psychologii, i której opanowanie wymaga wieloletniego kształcenia podyplomowego, na które składają się przede wszystkim elementy praktyczne i nastawione na doświadczenie (włącznie z własną psychoterapią). Oznacza to, że absolwenci kierunków psychologii (choćby i ze specjalizacją kliniczną) posiadają znajomość teoretycznych podstaw i systemów psychoterapii, ale nie mają kompetencji do jej uprawiania, ani też wypowiadania się na tematy dotyczące praktyki.

Przypuszczam, że gdyby posiadał Pan jakiekolwiek doświadczenie w pracy klinicznej, Pana podejście do psychoterapii (zapewne także neuro-lingwistycznej) byłoby zupełnie inne. Jeśli jednak przede wszystkim wyszukuje Pan - z punktu widzenia psychologii społecznej - luki czy nieścisłości w systemach terapeutycznych (a żaden nie jest doskonały) i na nich się koncentruje, lub też na zjawiskach dewiacyjnych (jak w Pana artykule nt. NLP w "Charakterach"), które następnie generalizuje Pan na całość danej dziedziny, to radykalnie pozbawia się Pan możliwości głębszego zrozumienia przedmiotu. Co gorsza, wprowadza Pan w błąd Czytelników swoich tekstów i powoduje zamieszanie w ich umysłach. To zaś jest działalnością społecznie szkodliwą. Można by oczekiwać, że jako psycholog społeczny i co więcej - znawca metod i wpływu manipulacji, powinien Pan o tym wiedzieć.

Piszę te słowa z żalem, bo ceniłem sobie Pana wcześniejszy dorobek popularyzatorski, który obecnie, poprzez niezrozumiałą dla mnie krucjatę naraża Pan na szwank. Nie służy mu bowiem próba "unaukowienia" i upowszechnienia własnych antypatii.



    Autor jest psychologiem, psychoterapeutą, certyfikowanym trenerem NLP, dyrektorem Polskiego Instytutu NLP, autorem publikacji nt. psychoterapeutycznego zastosowania metafor i psychologii świadomości.
    Artykuł jest polemiką z artykułem Dra Tomasza Witkowskiego "Historia pewnej prowokacji".




Opublikowano: 2007-11-16



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu